Your town gave me cancer • [Eret]

141 17 10
                                    

  Ponk jeszcze raz przyłożył dwa kciuki pod grdygę Ereta. Poprawił się na taborecie, będącym między rozsuniętymi nogami badanego. Było to wielce nieprofesjonalne, ale jedyna opcja, kiedy musiał badać tak wysoką osobę, będąc swego niewielkiego wzrostu.

  Eret miał zamknięte oczy, co wiedział Ponk dzięki brakowi okularów. Już od pierwszego poznania się, jako przyjaciele a nie medyk – pacjent, bardzo jasno była wyrysowania linka — zakaz patrzenia w oczy Króla. Ich przyjaciele spekulowali, iż zapewne ten ma nadwrażliwość, po lasery z oczu. Ponk jednak wiedział o prawdzie, jaką był brak źrenic i tęczówek, choć Eret tylko mu opisał je jako "białe, powodujące napad u innych".

  Zanim zaczęli leczenie, po wnikliwych rozmowach niski medyk wyłuskał centrum — ludzki wzrok widzi w nich tak szybko oraz tak różnorodnie kolory, że dostawali śmiertelnego ataku padaczki.

— To nic nie da — skomentował to Eret.

  Szyja poruszyła się pod ciemnymi palcami, gdy niski tembr przeszył słowa.

  Ponk westchnął, zgarniając dłonie, by wsunąć niesforny miały lok pod maskę.

  Podał Królowi okulary. Wstał, wyłamując palce. Rozruszał metalową kostkę u nogi, kręcąc równie sztuczną stopą kojące kręgi.

  Chciało mu się płakać, kiedy spoglądał na także stojącego Ereta, patrzącego na niego z smutnym uśmiechem.

— To nie mój świat, Ponky, i musiałem zapłacić cenę.

  Złapali kontakt wzrokowy.

— Gdy umrę, zabierzcie mnie do domu — dokończył białooki.

  Pride Queen. Tak go lubili nazywać inni. Ale nigdy nie syn...

— Pochodzisz z Endu? — spytał Ponk, zawieszając torbę skórzaną na ramię, by ukryć drżenie dłoni przez zdziwnienie i szok.

  Śmiech, taki miękki, niski. Wszyscy kochali głos Ereta. Jego ruchy, grację. Gesty, uczucia, które odwzajemniano. Niezależność w miękkości.

— Nie, przyjacielu. Mam raka gardła, ponieważ zostałem narodzony przez życie w Netherze.

  Obydwoje płakali w momencie, kiedy Eret poprosił Ponka o wyciągnięcie trójzębu, a następnie zamienił magiczny kompas w strugę magii wchłoniętej przez morski metal.

  Białooki Król poszedł na spacer po lesie z rodziną Philzy. Nie zdejmował korony, ale i tak cały czas Tubbo podskakiwał, wpychając mu dłoń we włosy. Ranboo szedł obok Tommy'ego z Michaelem na ramionach. Eret widział, że nieodwracalnie blondyn zgasł w duszy, ale serce dalej ślniło. Nawet Technoblade był tak dobry, dotrzymując towarzystwa ojcu i swemu pierwszemu przyjacielowi. Nie czuć było jednak braku Wilbura, lub chociaż Ghostbura.

  George podarował mu inne popołudnie, dzięki czemu wpadali do domów wielu innych przyjaciół, a nawet Puffy podarowała im po bułce cynamonowej. Wiele rozmawiał w progach, nawet George zaczął gawędzić z innymi.

  Odnowił najpiękniejsze, stare przyjaźnie. Nawet zajrzał pewnego wieczora na pustynię Foolisha, do Las Nevadas, dyskretnie, by przytulić Fundy'ego. Nie mógł także ranka, po nieprzespanej nocy, wpaść na herbatę do oddalonego domku, gdzie tajemniczo od reszty bywali Sam z Ponkiem.

  Był więc przygotowany, kiedy usiadł przy portalu, opierając się o czarny kamień stopni, spoglądając na swój dumny zamek. Na miasto u jego stóp.

  Rak go wymęczył, a teraz było podsumowanie siadania na każdej pobliskiej ławce, każdy bolesny łyk smoothie.

  Tego jednak pragnął, kiedy jego ojciec podarował mu najpiękniejszy dar — kompas do jego gwiazdy, oraz wolność. Nie ważna, cenna była trawa pod stopami, lniana suknia i przytulas.

  To Tommy pierwszy krzyknął rozdzierająco, błagając by ktokolwiek zawołał Ponka. Eret był ramieniem oparty o ścianę, dopóki jego głowa bezwładnie wylądowała na kolanach blondyna. Sprawdził puls, niewyczuwalny dla drżących palców. Siwe pasemko opadło chłopakowi na uczy, gdy jedną dłonią trzymał potylicę, a drugą przytrzymywał okulary na nosie.

  Był martwy.

  Trójząb Ponka rwał go ku daleki wschód Netheru, kiedy Technoblade na zmianę z Philzą nieśli skorupę barwnego ideału ich świata.

  Trójząb ciągnął ich, aż ujrzeli pałac z czarnej skały opkecionej białym bluszczem i błękitnym płomykiem na każdej świecy. Biegł ku im, zmęczonym ludziom, mężczyzna o białych oczach. Każdy z nich spoglądał na uderzającego podobnego mężczyznę, omijając wzrokiem ślepia.

— Ma Księżniczka — zaszlochał Król Netheru, przypadając do martwego syna w ramionach Ranboo.

  Technoblade westchnął z nadmiaru emocji. Spojrzał na swego ojca.

  Książe Netheru.

  Zmarł na taki banalny sposób.

  Na najgorszy.

Anxiety WavesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz