Ranboo założył rękawiczki, zanim Tubbo sam zechciał mu je wepchnąć na ręce.
— Na pewno chcesz to robić?
Nie chciał, by to się kiedykolwiek działo. By jego partner wchodził przez kontener, który był szczelny jak inkubator, i miał wejście w ściane hangaru, by wyjść z niego w nim samym. Był to plan, kiedyby doszło do niewielkiego wypadku.
Nie do wybuchu radioaktywnego czegoś, w tym by niszczycielskie fale pochłonęły mieszkającego tam chłopca.
Ten blady chłopiec, nieszczęsny chłopiec, z którym rozmawiał, opowiadał o L'Manburgu, Michaelu, a nawet o nim samym, kiedy z Tommy'm byli beznadziejnie kiczowatymi do bólu dzieciakami. Który uratował go, a nawet jego dom.
Ranboo położył mu dłoń okutą w rękawiczkę na gołe ramię. Uczucie niewyobrażalnego chłodu dreszczem przypomniało o sobie.
— Jestem w połowie endermanem, w połowie czymśkolwiek, a klimat w endzie jest o wiele bardziej toksyczny przez smoka, niż jakakolwiek bomba. Jestem dziwakiem, więc dziwakowe substancje chuja mi zrobią, jak to powiedział Tommy.
Uścisnął białą jak śnieg dłoń, mającą kilka czarnych plam, jak chlapnięta ciekła smoła. Nie mógł spojrzeć Ranboo w oczy.
Oklapł na śniegu. Śnieg natychmiastowo zaczął się zbierać w grudki na kołnierzyku z butów. Rogi miał mokre od mokrego opadu, tak jak i włosy. Dziwne, że jeszcze blizny nie zaczęły sinieć. Chciałby, by w tym momencie takie były, niż by miały w sobie wspomnienia gorąca żrącego wszystko na swej drodze. Ciało, mięśnie...
— Nie jestem roztrzęsionym barankiem — mówi uparcie sam do siebie.
Wąż myśli, który połknął te wspomnienia, by je wyciągać w każdej chwili, cofnął się do swej dziury, mały już jak fasolka. Z każdym tym zdaniem kurczył się. Pomógł mu w tym Tommy, który stosował tą metodę i najlepiej na niego działała. Czasami dalej z niej korzysta, ale jak mu kiedyś powiedział, sam widok Michaela go leczy.
Ten skurczybykowaty blondyn, z którym niedawno skończyli wysoki wiek, był zakochany w już dziesięcioletnim Michaelu.
Zaczął grzebać przy żółtej etykiecie zwisającej krótko z ucha; „111 3 8 33 1 222 222”. Zabawa ta, która mogłaby się skończyć nieprzyjemnie dla płatka ucha, nigdy dla nieśmiertelnego plastiku, została zatrzymana przez otworzenie się drzwi kontenerowo–awaryjnych. Wrócił Ranboo. Miał na włosach i ramionach obrzydliwy pył, a biała połowa była szara. Jedna z rękawiczek była w zielonej mazi.
— Musisz się niestety obmyć—
— Połóż koc — przerwał mu dwukolorowy, zamykając oczy i oddychając głęboko.
W nerwowym pośpiechu rozwinął gruby koc termiczny na ubitym przez jego tyłek śniegu.
Kiedy Ranboo do niego podszedł, zauważył najistotniejszy szczegół — był zgięty w przód mocno, a na plecach trzymał chłopca. Położył go na kocu niezbyt delikatnie, ale on sam przejął dziecko. Odprowadził wzrokiem partnera, który bezgłośnie i zgarbiony, jakby syf pobombowy był ciężarem męczennym. Drżąc z obrzydzenia, jeszcze nie z bólu, wszedł do jeziora z pomostu, które potem zachodziło w morze, kładąc się w niej. Nim demoniak poczuje dotkliwy poparzeniowy ból, już będzie na brzegu, chyba. Jednakże mus to mus.
Skupił się jednak na chłopcu. Spał na boku, z kolanami pod podbródkiem. Ale żył. Białe gardło się miarowo ruszało. Szybko go ogarnął, rozumiejąc, że parametrowo jest w najlepszym zdrowiu.
Tylko że ten zdrowy chłopiec miał nienaturanie białą, jak połowa Ranboo, skórę, która teraz od zimna zarumieniała na żółty odcień. A jego włosy były równie niemożliwie blade, ale jakby... matowe.
Podniósł z łatwością białego chłopca z kocem, trzymając w ramionach kokonik.
Musi go wziąć do domu. Teraz to będzie ich powypadkowy chłopczyk.
Czuł się teraz jak Philza, który przygarnął Techno, a o wiele później go. Teraz historia się powtarza.
Po przejściu przez dróżkę i połowę schodów kierujących na wydmę tundry, do ich domku z ciepłego drewna oraz wspomnieć, już nie milcząc dołączył jego ukochany. Z uśmiechem zaczął się wypytywać o stan chłopca. Tubbo nie oddał mu go jednak. Sam chciał tą fasolkę donieść do nich.
Dom czekał na nich, a w nim Michael biegający za Tommy'm z drewnianym mieczykiem, po chwili przylegając do nóg Ranboo. Blondyn podszedł do niego z zamartwioną miną. Miał na sobie czerwony sweter z wycięciami na skrzydła, co oznaczało, że nawet się nie ogarnął, czekając w pogotowiu.
Położył bladzika na sofie. Zdjął koc z twarzyczki, pokazując i Tommy'emu, i synowi.
— Kto to jest? — zapytał rzeczowo Michael. Zbyt dużo słuchał Technk, co zaczyna wychodzić.
Nim którykolwiek z nich odpowiedział, chłopiec się obudził. Włosy mu zajaśniały jasnym, biało–żółtym blaskiem. Oczy miał czarne jak dwie grudy węgla. Nie zaczął się wyrywać, tylko spokojnie zmierzył go wzrokiem. Oczy im zajaśniały.
— W końcu wyciągnęliście mnie z tej czeluści? — zapytał. Miał bardziej dziecięcy głos, taki miły dla ucha.
Michael od razy załapał, kto to.
— Przyniosę kocy. Tata Ranboo chyba robi herbatę — po czym zniknął u góry.
Z Tommy'm pomogli usiąść świecącowłosemu.
— Wyglądasz jak nuklearna zagadka. Przeżyjesz to, mały — powiedział z uśmiechem blondyn, jakby już przyjmował chłopaka do rodziny.
Rumieniec wzmocnił się na policzkach, na co Tubbo zachichotał.
— Witaj w rodzinie — zawiesił się na chwile, zatapiając się w czerni oczu. — Benson.
Benson się rozpromienił, po czym przytulił go i zakłopotanego blondyna.
— Dobra, jesteś kurewsko zimny — mruknął Innit.
— Wujku Tommy! — krzyknął Michael, zbiegając ze schodów. — Miałeś kurwa nie przeklinać.
Załamany spojrzał na tą dwójkę.
A Benson się zaśmiał.
Ranboo z kubkiem w rękach dmuchnął w napój, podchodząc do zbiorowiska przy kanapie. Podsunął czarną herbatę z jagodami pod rumiany na żółto nos Bensona.
— Zuch chłopak.
CZYTASZ
Anxiety Waves
Fanfictionone-shots book „𝙼𝚊𝚗𝚋𝚎𝚛𝚐? 𝙿𝚘𝚐𝚝𝚘𝚙𝚒𝚊? 𝚆𝚑𝚘 𝚌𝚊𝚛𝚎𝚜! 𝚆𝚎 𝚓𝚞𝚜𝚝 𝚔𝚎𝚎𝚙 𝚝𝚑𝚎 𝚌𝚘𝚗𝚏𝚕𝚒𝚌𝚝 𝚐𝚘𝚒𝚗𝚐! 𝙸𝚝'𝚜 𝚐𝚛𝚎𝚊𝚝!" -𝙱𝚊𝚍𝙱𝚘𝚢𝙷𝚊𝚕𝚘 «Technoblade, nosząc pod sercem sztylet, w sercu przysięgę, a nad sercem koron...