under the train [schlatt/glatt]

128 17 9
                                    

bo JustSuicidalBird nie chce napisać
___

  Schlatt siedział w tym pociągu. Oglądał, jak z tygodnia na tydzień jego przyjaciel, siedzący naprzeciwko, zatapia się w umyśle.

  On jednak się nie poddał. Nie sięgał po butelkę, nie przywoływał wspomnień, nie tych zza życia.

  Ale z roku na rok coraz bardziej pragnął. Było to pragnienie równie wynaturzone jak to metro — posmakować ten rubinowy wiatr wiejący w tunelu.

  Opierał się, nawet jeśli za życia zawiódł, chciał za śmierci nie zawieźć — stróżować przy Wilburu, byleby tylko nie próbował wyjść z metra. Kilka razy próbował ich zaczepić dziwny konduktor, ale za każdym razem płoszył się na widok groteskowych rogów o wiele za blisko żuchwy, gardła.

  Kolejne ale. Opadał psychicznie. Śnił o wietrze, słyszał wiatr, mógłby przysiąc że to właśnie ten żywioł obiecywał, że pięknie zatańczy w jego oczach, w rogach.

  Nadszedł ból, jakby siła metra zmieniła działanie. Wilbur nie widział, jak krzyczy, łapie się za serce, skula się i łka. A za życia był taki silny. Zmanipulował Quackity'ego i George'a, trzymał sztamę z Dreamem, jednocześnie zdradzając. Zmanipulował Tubbo. Udaremnił samobójstwo i próbę zniszczenia państwa przez Rewolucjonistę. Jednakże ten ból... To nie był ból, a jego wyższy, wynaturzony poziom.

  Nie chciałbyś zaznać tego. To nie były jak igły w ciało, nacisk gorącego żelaza na depresyjne wspomnienia.

  Były to cienie. Byli jeźdźcy tego pojazdu. Byli czarnymi widmami, ponieważ metro ukradło im to, co pożądały — prywatnego bibelota, widoku, wspomnienia.

  Było jednak jedno pewne widmo. Usiadło kiedyś obok niego i musnęło jego policzek. Jak aura była raniąca, że jego umysł się zaciskał i wywoływał w martwych nerwach drgawki tak spazmatyczne, że nie umiał myśleć o niczym innym niż impulsie w nerwach.

  Podobno w zaświatach nie ma bólu. Bo nie ma. To nie ból. To ugniatanie duszy, powiązanej jedynie z umysłem, bo serce dawno stanęło.

  Widmo się przedstawiło. Wyżaliło się, że metro obiecało mu przyjaciela, który okazało się, że był nieśmiertelny na żywym świecie. A on, kiedyś Cesarz, słuchał i wił się, wymiotował mgłą, płakał błękitną krwią Wilbura, chcąc schować swe jesteństwo przed działaniem Widma.

— Wypierdalaj — wychrypiał.

— To zdradz swego przyjaciela.

  Nie uchylił się, kiedy Widmo pogłaskało go po głowie. Wygiął się, ale nie wydał dźwięku. Zniknął. Jego dusza wiła się, on się wił. To nie był ból.

  To były szpony zimnego lodu.

  Widział uśmiech Tubbo. Oczy Wilbura. Skrzydła Philzy. Głupkowatą minę Quackity'ego.

— Nie.

  Widmo, na litość boską, rozpłynęło się. A on poleciał na podłogę, przetoczył się, drżąc.

  Spojrzał w górę. Wilbur nie zareagował, dalej wbijał wzrom w mgłę.

  Cierpiał dla niego. Miał dość.

  Ktoś się nad nim pochylił. Miał czarny uśmiech.

— To nie był ból — chropowato się odezwała mglista postać. Konduktor. — To twoja dusza była rwana przez koła metra.

  Skoczył do okna, goniony śmiechem.

  Wyskoczył.

  Ale nim dotarł do kół, zrozumiał błąd.

  Ponieważ spojrzał na Wilbura. Włosy zaczęły mu gwałtownie siwieć.

  A więc Dream go oszukał.

  Sam rozrywał swą duszę, łatając tą Wilbura. A widma tylko czekały, aż wyskoczy.

  By się pożywić resztkami jego energii.

— Jesteś skurwielem Wilbur — wychrypiał. — Wykorzystałeś mnie z Dreamem.

  Jednakże ten zniknął w oknie.

  On go wykorzystał. Przez lata drżał, wymiotował, dusił się, bo kochał Wilbura. Ale to nie był Wilbur za życia, z peronu.

  A bydle.

  I poczuł ból pod kołami.

  Rogi mu odcięły razem z skroniami.

  Widma powyskakiwały z pociągu, idąc ku niemu po torach, a metro jechało dalej. Upiorny uśmiech z tylnego okna był płonący jak lawa i ciemny jak obsydian. Puszka Pandory.

sooo to nie ma sensu

Anxiety WavesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz