i hate hate • [karl jacobs/karnapity]

171 25 12
                                    

  Sapnap przytulił delikatnie swego przyjaciela, tak jakby miał porcelane kości. Choć gdy Karl ułożył dłonie na tyle jego szyi, czuł się, jakby obejmowała go alabastrowa figura. Zimna i blada, pusta w środku.

— Obiecałeś Karli — szepnął cicho, przygarniając go bliżej siebie.

  Wyjechał ledwie trzy tygodnie temu, zostawiając roześmianego, szczęśliwego jak on sam szatyna. Żegnali się wylewnie przed jego autem, zapamiętywali własne zapachy i dotyk, szczególnie tego uroczego, barwnego swetra pod swymi palcami. Obiecywali sobie, że już niedługo się spotkają.

  Ostatniej nocy, tej, kiedy spadł na niego stres, ponieważ od trzech dni Karl nie dawał znaku życia. Ekran telefonu mu zajaśniał, by ukazać ekran połączenia, które próbował przez Doscorda nawiązać Qua z lokalizacją "pinwin w tesli". Zaśmiałby się, gdyby nie wiedział, że ten trzeci, zamykający kółeczko ich pokręconej miłości, ustawiał tą lokalizacje za każdym razem, jak własnie siedział za kółkiem.

— Kup jakąś żywność i pakuj się do swojej podróbki, bądź u Karla zanim przyjadę — wyprzedził jego przywitania wtedy Alex, od razu się rozłączając.

  Było to cholernie trudne, w końcu dojazd do miejsca kilka stanów dalej był koszmarny, ale pomimo typowych, półżartowych słów słyszał nutę spięcia, desperacji. Tak oto wpakował się do auta, przekonując Dreama by odwiedził rodzinę w Ohio, mając już kierowcę na większość drogi.

  A teraz miał w ramionach kulącego się chłopaka, niedożywionego i odwodnionego od ciągłego płaczu, zarażając go samego tymi łzami.

  Niebiosa zesłały Alexa, który ogarnął się, odrzucając charakter, i rozstawił go, samemu wsadzając żarcie do piekarnika.

  Karl się odsunął on niego i otarł oczy wierzchoma dłońmi, szybko je chowając w kieszenie dresów, które jeszcze niecały miesiąc temu na niego pasowały. Teraz były to istne poły ciężkiego materiału na tym dalej pięknym, ale wymizerniałym ciele. Jednakże Nick zauważył coś innego.

  Chciał to zrobić delikatnie, ale nawet mocniejszy chwyt na nadgarstkach spowodował syknięcie Jacobsa. Popsuty chłopiec. Patrzył sobie na kolana przyciśnięte do klatki piersiowej Napa. Nie mógł złapać z nim kontaktu wzrokowego, chcąc znaleźć odpowiedzi.

— Ohh Karl, co oni z tobą zrobili? — głos mu się łamał.

  Paznokcie były powyłamywane, te szczęśliwe do połowy, większość jednak niemalże do trzona widocznego. Paznokieć palca wskazującego był całkowicie wyrwany i jako jedyny osłonięty plastrem, na którym już kwitnęło kwiecie szkarłatu.

  Alex, jak zawsze, pomimo swej hałaśliwej natury, to z umiejętnością skradania się urodził, stanął niewidoczny obok kanapy, z wielkim smutkiem wyzierającym z oczu.

  Dlatego Quackity był najbardziej ceniony — za swój charyzmatyczny, dziki, nieposkromiony charakter, ale w tych kilku sytuacjach, które można było policzyć na palcach, ten umiał okazać ból na ból, i mścić się dla tych, których kocha.

  A to Karl teraz został zraniony. I to o wiele bardziej dotkliwie, niż on sam kiedyś. Obraza jego wyglądu czy zachowania na face reveal była niczym z tym...

— Nie mieli prawa odebrać części ciebie — uznał Alex, sztywno się prostując, ale po chwili się lekko garbiąc.

  Sapnap odsunął lekko siebie i Karla, by Qua mógł usiąść. I ich przytulił. Szatyn wtulił się w nich dwóch, chwytając za bluzy, i znów zapłakał cicho.

  To było niszczycielkie dla nich wszystkich. Byli trzema ogniwami. Ogniwo słodkiego śmiechu, tego dzikiego i leniwego. Karl, Quackity, Sapnap.

  I nie mogli nic zrobić. Mogli tylko pozwalać się ranić, bo jakakolwiek ingerencja rozbudziła by tylko mściwe istoty.

  A jad zabierał to, co ktoś kochał najbardziej.

  A Karl kochał malować paznokcie.

  Co jeszcze chcesz odebrać?


możecie sobie pisać okrutności, próbujcie.
to nic nie da wam.
ja dziś się zabawie w okrutną wieszczkę.

Anxiety WavesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz