Tubbo wiedział, że odkąd Jack przestał wpadać do pracowni nuklearnej, między kontenerami, których stał pół tuzina pod tylną ścianą hali, zamieszkało coś. A raczej ktoś.
Tubbo go zawsze widzi, ale tylko kątem oka. Nigdy nie widział twarzy i wyglądu, oprócz postury dziecka i śnieżnej skóry. Młody nigdy nie ukazał mu się, ale rozmawiał z nim. Jednostronnie.
Dzisiaj zapowiadał się kolejny taki dzień, kiedy wszedł do hali, zrzucając płaszcz zimowy, okuty w wielkie ilości wełny. W czarnym podkoszulku, spocony marszem tu do tego stopnia, że mokre loki lepiły się do coraz majestatyczniejszych rogów.
Chwycił za uchwyty jednego z kontenerów, ciągnąc go ku sobie, by ten wysunął się spomiędzy reszty. Bardzo dobry trening siłowy dla kogoś takiego jak on.
Kiedy otworzył pożądaną skrytkę z czerwonej blachy falistej, na pewno nie spodziewał się, że zobaczy tam pudła, których dna były tak miękkie, że gdyby je dotknął, rozpadłyby się, a podłoga była cała w zielonych, czarnych i pomarańczowych płynach, które się nie łączyły uparcie.
— Cholera jasna — mruknął zmartwiony nie na żarty.
Musi to utylizować. Jak jakaś substancja połączy się z nimi, i to będzie katalizator, cała hala ulegnie efektowi promieniowania. A tego nie życzył ani sobie, ani... dzieciakowi.
Pieprzony Jack.
Pieprzony Jack Manifold i jego niezainteresowanie niczym, odkąd ukradziono im bombę.
Oczywiście lubi gościa, ale w tej kwestii dał ciała. A Tubbo szczerze się podobało, kiedy był ktoś, kto choć trochę trzymał się zainteresowania substancjami toksycznymi i tymi robiącymi bum–bum. A w takiej sytuacji cieszyłby się możliwością pomocy. Chciałby wrócić w jednym kawałku do Ranboo i Michaela, który z każdym dniem coraz bardziej był chętny do interakcji z innymi niż oni, oraz niemal opanował angielski. Nie mogli się doczekać wiosny, kiedy zacznie się życie, i pszółki będą latać nad kwiatami.
Zgarnął z rogu pełnego kartonów największy możliwy, wkładając do niego kilka mniejszych. Musi w coś rozdzielić z biurka i regału te rzeczy, które nie powinny być obok siebie.
Na biurku w większości walały się kartki, ołówki, węgle do rysowania planów i mnóstwo maleńkich kopii Tabeli Mendelejewa, które użył może kilka razy? Wolał na spontana, w końcu używa radu i kiuru niż NaOH, choć dalej uważa że to on jest najlepszym pierwiastkiem świata.
Dobra, bądźmy szczerzy. On tylko pamięta te dolne pierwiastki, z czego skróty tylko tego ulubionego i złota. Po chuja mu więcej? On tworzy bomby, nie wykłady naukowe.
Przedramieniem zsunął syfisko do pudła, po czym położył na tym cieniutką deseczkę, a na to resztę pudełek. Teraz ekstremalnie szybka sregregacja.
Dwumetrowej długości regał. Nienawidzi go.
— Butelki walniemy tu, tu szklaneczki, tu inne bzdety — mruczy sam do siebie.
Podczas nakładania silikonowych zatyczek na szklanki skierował spojrzenie na kontener.
Nie zauważył, kiedy z biurka stoczył się niewielkie pudełko cylindryczne, który toczył się z ścieżką sproszkowanej platyny. Zapewne były eksperyment Jacka. Czasem wylatywały grudki. Wiedział, że nie zdąży jej złapać.
Chwycił za niemalże zapakowany karton i zaczął biec ku wyjściu, krzycząc ile sił w płucach w stronę kontenerów.
— Uciekaj Mały!
Płuca prawie bez tlenu polały go żywym ogniem, ale to nic w stosunku do tego, co się stanie z nimi, kiedy platyna pokona ostatnie dwadzieścia centymetrów.
Dopadł do aluminiowych drzwi, pchając je w bok barkiem. W tym momencie spomiędzy najbliższych niebieskich metalowych bloków wypadł chłopiec. Był zbyt zdeterminowany, by przeżyli, żeby skupić się na wyglądzie. Biała mała postać biegła ku niemu.
Wypadł na śnieg w momencie, kiedy z cichym brzdękiem cylindryczny pojemnik uderzył w kontener, a oczami wyobraźni widział, jak platyna wlatuje w strugi substancji, by wspomóc niszczycielską dyfusję.
Przykrył uszy rękoma, ale najpierw usłyszał zgrzyt zawiasów. Rozszerzył oczy, kiedy zauważył, jak chłopiec zasuwa drzwi. Od wewnątrz.
Krzyknął i rzucił się do jasnoskórego, ale tylko ujrzał machającą do niego dłoń i ciemne źrenice, nim wejście zatrzasnęło się na głucho.
Nie mieli okien w hangarze, ale usłyszał ten syk i wybuch. Potem nastąpiło wiele kolejnych.
Gdyby drzwi były otwarte, a on nie zdążyłby ich domknąć, fale radioaktywne nie tylko rozwaliły ekosystem wokół, ale by podpuściły inne substancje w całej hali do zmiecienia jej z powierzchni ziemi. Oraz Snowchester.
Chwycił się za włosy, rogi, trzęsąc się z zimna i zgrozy.
Ten chłopiec nie żyje. Te oczy były takie młode. Mógł być niewiele młodszy od Michaela. I taki ludzki, jak Tommy, jak schowa skrzydła.
Roztrzęsionymi palcami wystukał na komunikatorze na chacie publicznym do Ranboo, by przyszedł.
<>
To jest długie, więc rozdzielam na dwa. Niesamowite :D
CZYTASZ
Anxiety Waves
Fanfictionone-shots book „𝙼𝚊𝚗𝚋𝚎𝚛𝚐? 𝙿𝚘𝚐𝚝𝚘𝚙𝚒𝚊? 𝚆𝚑𝚘 𝚌𝚊𝚛𝚎𝚜! 𝚆𝚎 𝚓𝚞𝚜𝚝 𝚔𝚎𝚎𝚙 𝚝𝚑𝚎 𝚌𝚘𝚗𝚏𝚕𝚒𝚌𝚝 𝚐𝚘𝚒𝚗𝚐! 𝙸𝚝'𝚜 𝚐𝚛𝚎𝚊𝚝!" -𝙱𝚊𝚍𝙱𝚘𝚢𝙷𝚊𝚕𝚘 «Technoblade, nosząc pod sercem sztylet, w sercu przysięgę, a nad sercem koron...