[8 października 127 – sobota]
Pobudka była gwałtowna.
Otworzyłam przekrwione oczy i zakaszlałam jak gruźlik przez to, że moje gardło było suche jak pieprz. Łzy stanęły mi w oczach, gdy oplułam ścianę, poduszkę i śpiącą smacznie Wiktorię. Papuga człowiekopodobna miała iście twardy sen, bo w ogóle jej tym nie obudziłam. Sięgnęłam tylko drżącą dłonią po butelkę wody stojącą przy moim łóżku i przetarłam oczy, pijąc jak spragniony smok.
Beknęłam cicho i zamlaskałam.
Cóż... Księżniczką Disneya, która budzi się ze śpiewem na ustach, to na pewno nigdy nie będę...
Chociaż w sumie...
— „Ja znam takie sny cudowne — zanuciłam cicho, patrząc nieprzytomnie w okno. — Tyle cudnych snów... O zmroku przychodzą do mnie..."*. O żesz ty chuju wuju luju z Francji! — przerwałam swoją pantomimę, gdy wróciły do mnie wspomnienia z wieczora.
Jak ja znalazłam się w swoim pokoju?!
Zaczerwieniłam się, kiedy dotarło do mnie, że Arthur przyniósł mnie tu na rękach, kiedy zasnęłam. Było mi wstyd, że tak wiele od niego wymagałam, kiedy sama praktycznie od siebie nic nie dawałam. Postanowiłam więc być grzeczną dziewczynką i dać od siebie tyle miłości, ile byłam w stanie.
Wyskoczyłam szybko z łóżka i nie bacząc na to, że miałam na sobie wciąż czarny uniform pokojówki, rzuciłam się do drzwi aby przebiec prędko korytarzyk, schody i znaleźć się po sekundzie w salonie. Odetchnęłam, gdy usłyszałam głośny oddech chłopaka. Karolek może nie chrapał, ale oddychał tak głośno, że nie zdziwiłabym się, gdyby z każdym oddechem zabierał jedną czwartą tlenu z pomieszczenia w którym spał.
W powietrzu unosił się zaduch i smród alkoholu, więc bez zawahania uchyliłam okno. Świeże powietrze wtargnęło do salonu, a ja postanowiłam zrobić Arciowi i Karolkowi pożywne śniadanie i herbatkę. Oczywiście po uprzedniej podstawowej higienie osobistej.
Cisza, jaka panowała w mieszkaniu kiedy ja urzędowałam w kuchni, była aż dziwna. Zazwyczaj to ja wstawałam ostatnia, a dzisiaj przywiało mnie o szóstej rano już do obowiązków i to jeszcze dodatkowo na lekkim kacu.
Pamiętałam wszystko z poprzedniego wieczoru. Pamiętałam rozmowę z Wiktorią, powrót do domu oraz moje cudowne wyznanie pod wpływem alkoholu. Cóż, nie tak sobie wyobrażałam rozmowę z Anglią, ale nie zabił mnie ani nie opluł śmiechem, więc moim osobistym i skromnym zdaniem nie było tak źle.
Nie byłam księżniczką, więc nie powinien ode mnie wymagać poezji.
Po około dziesięciu minutach, kiedy na dwóch tacach znajdowały się dwa talerze z porcją jajecznicy na bekonie i gorącymi jeszcze tostami z masełkiem, zalałam herbatę wrzątkiem i ostrożnie ruszyłam z pierwszą porcją w stronę schodów.
Nogi trzęsły mi się niemiłosiernie kiedy pokonywałam jeden stopień za drugim, nie poddawałam się jednak lękowi. Skoro powiedziałam wczoraj A, to powiem dziś i B. A nawet i C, jak zajdzie taka potrzeba. Przelecę cały alfabet, byle tylko Anglik mnie zaakceptował.
Zapukałam cicho do pokoju Anglii, a gdy usłyszałam zaspane: „Proszę.", weszłam do środka. Omiotłam spokojnym spojrzeniem zaskoczonego mężczyznę, który siedział na pościelonym łóżku w samych spodniach i był w trakcie ubierania skarpetek.
Arthur wyprostował się a ja mimochodem zauważyłam, że jego tors nie był tak umięśniony jak u Francisa.
Skończ ich do siebie porównywać!
CZYTASZ
Hetalia Axis... World! - Tom 4
FanfictionPolska odrodził się po stu dwudziestu trzech latach zaborów. Ja odrodziłam się po trzydziestu trzech i nie napawało mnie to radością. Życie personifikacji samo w sobie nie było proste i pomimo pokoju w Europie, wciąż zmagałam się z demonami wojny...