[24 października 127 – poniedziałek]
Siedziałam rano rozmarzona, szczęśliwa i jak nietrudno się domyśleć, zmęczona.
Podpierałam brodę dłonią i nuciłam wesoło pod nosem, błądząc myślami po sypialni, gdzie spędziłam z Arthurem całe popołudnie i noc. Cudowny wczorajszy dzień został zwieńczony filmem i zaśnięciem w objęciach, a ja czułam się najszczęśliwsza na świecie. Wygrana w lotto i podbicie połowy Europy to było nic w porównaniu z tym, co zdobyłam ja.
A zdobyłam miłość i akceptację cynicznego tetryka z wysp brytyjskich, co się zdarzało chyba raz na trzy wieki. No zesrać się idzie z wrażenia.
Dźwignęłam głowę, gdy do kuchni wkroczył rozczochraniec. Uśmiechnięta jak Harley Quinn na widok Jokera, wbiłam w niego wzrok. Ten ziewnął, załączył wodę na herbatę i naszykował dwie filiżanki.
— Wcześnie wstałaś — zauważył lekko zaspanym głosem, na co odrzekłam:
— Byłam w kiblu, ale przywiódł mnie tutaj zapach lodówki. — Widząc jego minę, odparłam: — Czy jakbym powiedziała, że nie mogłam spać, bo było cudownie bardziej, niż sobie to wyśniłam, to uwierzyłbyś mi? Pewnie tak — zaświergotałam, zanim ten zdążył mi odpowiedzieć. — I owszem byłaby to prawda, ale kompletnie nie w moim stylu — zamruczałam, przykładając swoją dłoń do serduszka.
— Tak, normalność zdecydowanie nie jest w twoim stylu — potwierdził.
Miałam przygotowaną na to dość racjonalną odzywkę, ale zanim otworzyłam usta, w holu rozbrzmiał odgłos telefonu. Zbladłam, a moje serce stanęło na kilka sekund, gdy Anglia skierował się w stronę dzwoniącego aparatu.
— Nie! — krzyknęłam i wstałam z miejsca, przestraszając tym nagłym zrywem mężczyznę. — To na bank Francis! Chryste! On wie! Arthurze, on wie, że my razem rymcimcim!
Arthur patrzył na mnie z mindfuckiem, ale otrząsnął się i chyba postanowił mnie olać, bo wbrew mojej panice, odebrał ten przeklęty telefon.
Siedziałam jak na szpilkach, póki nie wyłapałam z kontekstu, że dzwonił Alfred. Odetchnęłam z ulgą, a w momencie, kiedy Arcio rozmawiał z Alem, w mieszkaniu rozległ się dzwonek do drzwi.
O nie! Przyjechał osobiście!
Z lekką obawą wstałam od stołu i wyszłam do przedpokoju, przez ułamek sekundy krzyżując wzrok z mężczyzną.
Przed drzwiami dotarło do mnie, że mój strach był bezpodstawny. Nawet, gdyby to był Francis, to co? Byłam wolna jak świnia na zakręcie, dodatkowo potrafiłam nie tylko jednym ciosem wyjebać personę w stronę Olimpu, ale posiadałam czarny pas w obrażaniu innych.
Tak właściwie, to ta świadomość nakręciła mnie na stanięcie oko w oko ze swoim byłym. Wytłumaczę Francji dosadnie, że byłam teraz z Anglią, a jak będzie podskakiwać, to mu tak przyleję, że się skończy jego inkwizycja.
Otworzyłam drzwi z bojowym nastawieniem i miną goryla broniącego terytorium, ale to tylko sprawiło, że listonosz narobił w spodnie na mój widok.
— D-Dzień dobry, pani! — zawołał i szybko sięgnął do torby. — Polecony!
Wcisnął mi do rąk kopertę oraz druczek i długopis.
— Podpisać!
Szrajbnęłam się krzywo, przez co mężczyzna kiwnął głową, wyszarpał papierek z moich dłoni i kłaniając się, rzucił się szybkim krokiem w stronę furtki. Obserwowałam go z lekkim zażenowaniem, po czym otrząsnęłam się i wróciłam z powrotem do mieszkania.
CZYTASZ
Hetalia Axis... World! - Tom 4
FanfictionPolska odrodził się po stu dwudziestu trzech latach zaborów. Ja odrodziłam się po trzydziestu trzech i nie napawało mnie to radością. Życie personifikacji samo w sobie nie było proste i pomimo pokoju w Europie, wciąż zmagałam się z demonami wojny...