[19 lutego 128r – niedziela]
Było piękne niedzielne popołudnie, podczas którego ja leżałam na kanapie jak Orka z Majorki i czytałam książkę, a Arthur zasiadał wygodnie w swoim fotelu z gazetą.
Podziwiałam go za upartość w korzystaniu z tego zapomnianego media, jakim był druk. Twardo przy swoim. Ja tam wolałam poprzeglądać Internety niczym typowe smartfonowe dziecko, choć ilość antypatycznych ryjów zwiększała się z dnia na dzień, odbierając mi radość z przeglądów.
Było to jedno z nielicznych wolnych popołudni, ponieważ Karolek oraz Wiktoria pracowali, a co za tym szło, w domu panowała błoga cisza.
Sięgnęłam dłonią do pyska leżącego obok Ariocha i podrapałam go czule za uchem. Kochałam swojego psiaka, który powoli tracił na wadze z powodu odpowiedniej diety zaleconej przez weterynarza. To, co mnie zaskoczyło to to, że według specjalisty, Ario był w kondycji dwuletniego psa. A przecież dobijał do stu trzydziestu.
— Chwała Bogu — mruknęłam, na co od razu uruchomił się Anglia:
— A ty coś taka religijna?
— Myśli mi uciekły...
Widziałam kątem oka, jak jego usta rozszerzają się w złośliwym uśmiechu, ale nie zdążył wypuścić żadnej ciętej riposty w moją stronę, ponieważ w mieszkaniu rozległ się głośny dźwięk dzwonka do drzwi. Owczarek podniósł się na cztery łapy i drąc mordę, dobiegł pod same drzwi.
— Ciekawe kto to? — mruknął zaskoczony mężczyzna, na co ja machnęłam ręką:
— Pewnie Jehowi. Jebej to, masz już określoną wiarę.
— Idę zobaczyć — odparł i wstał, a ja podniosłam brwi, nie odrywając przy tym wzroku od czytanego tekstu.
— Ten plan budzi we mnie poważne zastrzeżenia.
Zignorował mnie, a ja leniwym ruchem przewróciłam następną stronę.
— Siema, siostra! — Usłyszałam i gwałtownie uniosłam głowę.
W progu salonu stał uśmiechnięty Polska rozbierający się z kurtki zimowej i traperów. Jego blond włosy schowane były pod błękitną wełnianą czapką. Chłopak miał zaczerwienione od mrozu policzki i nochal, ale to nie przeszkadzało mi, żeby zerwać się z kanapy jak nienormalna i rzucić się na brata z uściskiem godnym imadła.
— Poliś! — krzyknęłam i zatopiłam się w przytulasie. Zamknęłam oczy i całą sobą chłonęłam dawno zapomniany zapach perfum brata, kojarzący mi się z miłością i ochroną.
Bezpieczeństwo.
— Co ty tu robisz? — zapytał bezceremonialnie Arthur, drapiąc się w tył głowy.
Domyśliłam się po tym geście, że nie był zadowolony z wizyty mojego starszego brata.
— Masz coś mocniejszego? — odpowiedział pytaniem na pytanie Feliks, a ja od razu wystartowałam do naszego barku.
— Mamy whisky, gin, Burbon, piwo... — zaczęłam na szybko wyliczać.
— Totalnie piwo, laska. — Westchnął i klapnął na wersalce jak u siebie, co nie spotkało się z zachwytem gospodarza domu.
Ucieszona złapałam za dwie butelki lagera i dołączyłam do chłopaków. Usiadłam przy Arthurze i uważnie przyjrzałam się twarzy brata. Ewidentnie Polska był czymś niesamowicie uszczęśliwiony.
— Co tam? — zapytałam, bo w sumie na nic innego nie wpadłam.
— Zajebiście! — Złapał za browara i przechylił, wypijając duszkiem połowę zawartości. — Wiesz, siora, co dzisiaj za data? — Spojrzał na mnie bystro zielonymi oczyma.
CZYTASZ
Hetalia Axis... World! - Tom 4
FanfictionPolska odrodził się po stu dwudziestu trzech latach zaborów. Ja odrodziłam się po trzydziestu trzech i nie napawało mnie to radością. Życie personifikacji samo w sobie nie było proste i pomimo pokoju w Europie, wciąż zmagałam się z demonami wojny...