[20 września 127 – wtorek]
Obudziłam się rano w dość podłym nastroju.
Całą noc śniły mi się takie głupoty, że nawet odczuwałam ulgę, że otworzyłam oczy. Z drugiej jednak strony nawiedzała mnie ponura myśl, że od dziś zaczynałam służbę i musiałam przy Australii paradować w stroju pokojówki. Było to dla mnie bardzo upokarzające i w odmętach mojego serduszka zakiełkowało uczucie buntu rosnące z każdą upływającą sekundą.
Niech sobie Anglik w dupę wsadzi sukienkę.
Zmuszając się do wstania, bo była już godzina ósma, wzięłam szybki prysznic i ubrałam się w zwykły dres po domu. W lustrzanym odbiciu zauważyłam, że szramy na policzku made in Puszek goiły się bardzo ładnie, a ja z zadowoleniem pomyślałam, że taka szybka regeneracja organizmu była niezwykle przydatna.
Schodząc zamyślona na sam dół spostrzegłam, że w kuchni siedział już i Anglia, i Australia, z czego ten ostatni pochłaniał taką porcję jedzenia, że aż pomyślałam o zorganizowaniu zawodów w jedzeniu na czas między nim a mną. Obawiałam się jednak, że Anglik by poszedł wtedy z torbami.
— Dzień dobereeek! — Ziewnęłam na całą paszczę i usiadłam naprzeciw Arcia.
Widziałam, jak spojrzał na mnie, ale ja to zignorowałam. Postanowiłam się zdystansować od całej tej sprawy i sytuacji z wczoraj, skoro Brytol nie chciał podejmować tego tematu.
— Śniadanie gotowe — powiedział spokojnie Arthur, zatapiając ponownie wzrok w gazecie.
— Jett — zwróciłam się przyjaźnie do obżerającego się chłopaka — naprawdę nie możesz zostać dłużej?
— O dziesiątej mam samolot do Alfreda, odbiera mnie w Denver! — odpowiedział z pełną gębą, na co Anglik burknął:
— Nie mówi się z pełnymi ustami.
— Sorki, daddy! — Uśmiechnął się przepraszająco, na co blondyn zgniótł go wzrokiem.
Zachichotałam cicho. Polubiłam go na wizus, dodatkowo zauważyłam, że miałam z nim wiele wspólnych cech, jak obżarstwo, lekkomyślność czy nieograniczona miłość do zwierząt. A skoro o tym ostatnim mowa, to gdzie Puszek?
— Gdzie misiek? — zapytałam rozglądając się czujnie wokół.
— Śpi z moim kotem na kanapie — odparł spokojnie Anglia, a ja zanotowałam w mózgu, że kot był cały i zdrowy. — Widzę, że policzek się już goi — zauważył, a ja dotknęłam dłońmi lekko piekące miejsce.
— Tak. Taka szybka regeneracja jest świetna, dlatego nie boję się jeździć samochodem. Jak zginę to i tak się zrespawnuję. — Wzruszyłam ramionami i zauważyłam, że od rana nie widziałam Wiktorii.
— Tak, to jest świetne! — Pokiwał energicznie głową Australijczyk. — Uwielbiam pływać, a przez osy morskie zdarza mi się umrzeć tak... kilka razy na sezon, więc...
— Co? — zamrugałam. — Jak przez osy?
— Mam swoje ulubione miejsce do surfowania, a tam niestety pojawiają się ławice meduz zwane osami morskimi. To najgroźniejszy gatunek! Jeden osobnik zawiera toksynę wystarczającą do uśmiercenia sześćdziesięciu ludzi!
— To znajdź inne miejsce — powiedziałam, bo to dla mnie było logiczniejsze niż umieranie.
— Meduzy są super! Tak fajnie wychodzą między palcami stopy! — Podjarał się, a Arthur burknął:
— Jak byłem na wakacjach u niego, to wyciągałem go dwa razy z wody. I jeszcze MNIE poparzyły.
— Przeżyłeś? — spytałam go uprzejmie.
CZYTASZ
Hetalia Axis... World! - Tom 4
Hayran KurguPolska odrodził się po stu dwudziestu trzech latach zaborów. Ja odrodziłam się po trzydziestu trzech i nie napawało mnie to radością. Życie personifikacji samo w sobie nie było proste i pomimo pokoju w Europie, wciąż zmagałam się z demonami wojny...