[25 stycznia 128 – środa]
Obudziłam się rano z uśmiechem na ustach.
Spokojna, choć zmarznięta. W sumie to lubiłam zimno i zimę. Zdecydowanie wolałam się ubrać podczas mrozu, niż rozebrać podczas upału. Francis udowodnił wiele razy, że za to można było dostać srogi mandat.
Obróciłam się na bok i zamrugałam. Wiktoria na drugim łóżku leżała zawinięta w kokon pod kołdrą i co najmniej dwoma kocami. A i tak miała zaczerwieniony nos z chłodu. Głupio pomyślałam, że może miała coś nie tak z krążeniem.
Będę musiała ją zabrać do lekarza.
Standardowy pakiet, badania krwi, kardiolog, psychiatra, egzorcysta.
Tylu wizyt brytyjski fundusz zdrowotny chyba mi nie zafunduje.
Zachichotałam, kiedy Wiki kichnęła przez sen i wielki zielony glut wylądował na jej poduszce. Nie mięła chwila, jak obróciła się przodem do okna, przez co smark przykleił się do jej włosów.
No to będzie miała niespodziankę przy pobudce.
Wstałam z łóżka na palcach i nie przejmując się zimnem ciągnącym od podłogi, wymknęłam się z pokoju.
W domku panowała cisza, a ja chłonęłam ją całą sobą. Wczorajszy wieczór był spokojny, chociaż graliśmy we trójkę w karty. Tak, jak remik jeszcze w miarę nam szedł, tak makao wywołało wojnę między Wiktorią i Romano, którzy nie pałali do siebie zbytnio sympatią. Co oczywiście nie przeszkodziło im się zjednoczyć, żeby rozjebać mnie w chińczyku. Do wczoraj nie wiedziałam, że można zawiązać w tej planszówce dla dzieci koalicję. Jak się jednak okazało – można było.
I chociaż Włoch lubił jej dokuczać, a Wiki nie zostawała mu dłużna, to wiedziałam, że była szczęśliwa. W końcu mogła porozmawiać z kimś innym niż przygłup ze Śląska czy dewiant z Wysp.
Tylko Karolka szczerze nie znosiła.
Kto się czubi, ten się lubi, pomyślałam dojrzale, zasiadając do kuchennego stołu.
Podobał mi się ten domek. Był stary, meble były jeszcze sprzed upadku, a w powietrzu unosił się zapach staroci. Moim zdaniem budowało to klimat.
— Spać nie możesz? — mruknął Włochy, który w samych bokserkach i podkoszulku wszedł do kuchni.
— A ty?
— Usłyszałem skradanie się — odpowiedział i załączył wodę w czajniku elektrycznym. — Jako, że mam w domu półtorej kobiety, to chciałem przylać pogrzebaczem Francji. Kawy? — Odwrócił się do mnie z taką miną, że chyba nie miałam innej alternatywy.
— Francji? — Skrzywiłam się.
— Myślisz, że zostawi cię z Brytolem w spokoju? — parsknął złośliwym śmiechem. — Skazał na śmierć tego dzieciaka w bunkrze, pamiętasz? Nie pamiętasz — burknął pod nosem. — Zapomniałem, że żabol dostał czystą kartę wraz z twoją amnezją. KAWY? — powtórzył sfrustrowany, a ja pokiwałam energicznie głową. — Skąd tak właściwie jest ta mała?
— Z okienka życia ze Sosnowca — mruknęłam.
— Nie rżnij głupa, Anglii tu nie ma.
— Wiktoria nie była człowiekiem, tylko bytem totemicznym — wyjaśniłam. — Energią, która spełniała rolę duchowego przewodnika. Tylko, że Arthur popieprzył coś z zaklęciem i nadał jej fizyczną formę, także...
— Masz mnie za idiotę? — Zirytował się i postawił przede mną kubek pełen gorącej kawy z mlekiem.
— Poznałam ją na dworze Króla Jerzego i się zgadałyśmy — zmyśliłam zrezygnowana, a on pokiwał głową.
CZYTASZ
Hetalia Axis... World! - Tom 4
FanfictionPolska odrodził się po stu dwudziestu trzech latach zaborów. Ja odrodziłam się po trzydziestu trzech i nie napawało mnie to radością. Życie personifikacji samo w sobie nie było proste i pomimo pokoju w Europie, wciąż zmagałam się z demonami wojny...