trzydzieści sześć

148 22 17
                                    


– Thomas, mój najmilszy bracie. Komu mogę ufać, jeżeli nie tobie? Dołączysz do naszej Rady.

Edward Seymour, który czuł się ostatnio tak wspaniale, jak gdyby był już królem, spojrzał z uśmiechem na swego brata. Ten dygnął, jakby naprawdę miał już przed sobą władcę i podszedł do niego.

Nie, żeby to było dla Tomasza Seymour wystarczająco wiele, przynależność do Tajnej Rady. Tomasz od wydania testamentu króla był wściekły. Dlaczego to tego durnia mianował regentem małego księcia Edwarda?! Oboje byli jego wujami.

Król zakasłał znad swego wielkiego łoża. Seymour w Tajnej Radzie!? Ten fałszywiec, który przystawiał się do jego żony kilka lat temu!?

– Nie, nie, nie! – Ryknął, jednak nikt nie odpowiedział na sprzeciw Jego Królewskiej Mości. A raczej króla lub Henryka. Nikt ze zgromadzonych tu panów nie nazywał go Jego Wysokością i innymi należnymi tytułami.

– Widzisz, Miłościwy Panie? To jest twój dwór. To są twoi słudzy. Najważniejsze persony w państwie. Oddani tobie ludzie, którzy cię miłują. Darzą respektem. Na twoje życzenia i twe rozkazy...

Twarz Anny Boleyn znów pojawiła mu się przed oczami. Nawet teraz, kiedy leżał na łożu śmierci, dusił się i nie miał sił, by się ruszyć swym ogromnym ciałem, ta złośliwa, zawzięta wiedźma postanowiła go męczyć.

– Przyznaj to przed sobą, Wasza Wysokość. Chociaż teraz dopuść do siebie słowa prawdy. Przecież wiesz, że ma rację...

Chwilę zastanawiał się do kogo należał ten słodki, kobiecy głos, który z pewnością skądś kojarzył, a po chwili ujrzał niewysokie i drobniutkie, blade ciało z rudymi, kręconymi włosami, które sięgały aż do tyłka.

– Maria!? – Zdziwił się, spoglądając na jej rysy twarzy.

Przecież te dwie nie znosiły się i nawzajem chciały pozbawić siebie życia!

– Jaka Maria? Katarzyna, matka twojej córy. Już mnie zapomniałeś? Choć masz rację, z każdym dniem coraz bardziej upodabnia się do swojej matki...Szkoda, że nie jedynie wyglądem, a i losem. Kiedy miałam dwadzieścia dziewięć wiosen również byłam bezdzietną, samotną niewiastą. Mimo, że byłam zamężna. A ona nie jest, choć już dawno powinna.

Katarzyna Aragońska! Matka Marii! Już nawet zapomniał, że istniała. To było tyle lat temu. Właściwie odkąd wysłał ją do jednego ze swoich domów, z dala od dworu wypieprzył ją z pamięci, uczynił zamkniętym, odległym rozdziałem w życiu. Gdyby tylko wciąż nie przychodziły skargi cesarza, jej wuja, na jej los, zapomniałby o tej starej prukwie. Właśnie, starej prukwie – przecież ona była gruba, stara i siwa. Dlaczego teraz przyszła do niego jako ta piękna, starsza księżniczka, na której widok jako gówniarz miał całe białe gacie?!

– ...Moja dusza na zawsze pozostała piękna, młoda i czysta. Twoja będzie wyglądać tak, jak ty teraz, Miłościwy Panie. – Oznajmiła spokojnym, acz donośnym tonem. – To było tak dawno temu, ale z pewnością pamiętasz początki naszego małżeństwa. Miałeś ledwo osiemnaście wiosen. Byłeś taki rozchwiany, pełen radości, miałeś w twarzy jeszcze nieco dziecinności...

– A teraz masz jedynie brzydkiego, zgryźliwego dziada. – Przerwała jej Anna złośliwie.

– ...Rozczulałeś mnie, lecz myślisz, że byłeś dla mnie idealnym małżonkiem? Że nie marzyłam o jakimś potężniejszym i bardziej wiekowym mężczyźnie, a nie mazgającym się, bojaźliwym chłopcu? Taka była jednak Boża wola. Pokochałam cię i zaakceptowałam. Ciebie z wszystkimi twoimi niedoskonałościami. A ty? Zostawiłeś mnie, kiedy przytyłam, zesiwiałam i pojawiły mi się zmarszczki. Bo rodziłam twoje dzieci, a one wciąż umierały!

🏵 Elżbieta 🏵 [BYŁA WYDANA]Where stories live. Discover now