trzydzieści osiem

179 24 36
                                    


Thomas Seymour był z pewnością wyjątkowym mężczyzną; szczupłej postury i wysokiego wzrostu, z wdziękiem i manierami. A także długą, gęstą, rudą brodą.

Eli stała na schodach ich nowego domu i uśmiechała się do niego. On to zauważył i również obdarzył ją pięknym, głębokim uśmiechem.

Katarzyny nie należało długo przekonywać, by zdecydowała się na mariaż, nawet jeśli był on nieco nietaktownym – według dworskiej etykiety powinna odczekać żałobę po Henryku i dopiero wtedy myśleć o kolejnym zamążpójściu. Eddie bardzo pogniewał się o to na nich. Ostatnio wezwał do siebie swojego wuja, Tomasza i rzekł mu, że oboje z Królową Wdową zachowali się zupełnie bez szacunku do jego zmarłego papy.

Jedynym warunkiem, jaki postawiła Tomaszowi było to, by Elżbieta nadal mogła z nią mieszkać a ona nadal mogła oddawać się opiece nad nią. Tomasz raczej nie miał nic przeciwko temu. Nie wiedział, czy przepadał wprawdzie za tą małą czy też należała do podłych zdzir pokroju jej matki, lecz doprawdy dobrze się na nią spoglądało.

– Już wszystko gotowe! Ale się cieszę! Musicie zobaczyć, jak pięknie urządzili nam nasze nowe domostwo... – Królowa Wdowa zbiegła ze schodów i złożyła ręce. – Thomas, Eli, spełniliście moje marzenie! Choć jestem jałowa, mam prawdziwą rodzinę. Mama, tata i córeczka... – Objęła radośnie ich obu.

***

Eli nie wiedzieć skąd, umiała wyczuwać, do kogo należą kroki z innych pomieszczeń. Tym razem, wieczorem, gdy już leżała w łożu i usypiała szła do niej macocha; również ubrana już do snu, z rozpuszczonymi włosami.

– Śpisz, moje kochanie? – Spytała, a dziewczyna pokręciła głową. – Mogę tu usiąść?

Eli się zgodziła. Starsza dama usadowiła się obok niej na łożu i radośnie, czule pogładziła po bladym czole.

– Mówiłam, że nadejdzie kres złych dni. Zawsze jesteś tak źle nastawiona do wszystkiego, brak ci wiary w szczęście i ludzi. Tymczasem Bóg czasem posyła nam uśmiechy. Wszystko co złe, jest za tobą, Eli. Masz dom, masz familię. Powinnaś być szczęśliwa.

Eli zastanawiała się; otrzymała wprawdzie miły, spokojny żywot na kilka lat z Katarzyną Parr i Tomaszem Seymour, jednak co będzie później, kiedy wyrośnie już na tyle, by nieco się usamodzielnić? Wyprowadzi się i zamieszka sama? Wyjdzie za mąż? Za kogo? Przecież nie za żadnego księcia. Lordowie nie pozwolą legalnie poślubić jej żadnego angielskiego człowieka. Z resztą, ona sama nie wiedziała, czy chciała mieć kogoś za małżonka. Być może widziała parę szczęśliwych mariażów na dworze Królowej Wdowy, lecz skąd mogła mieć pewność, że nie trafi jej się ktoś taki, jak jej ojciec?

– Podziękuję dzisiaj Panu w wieczornej modlitwie. – Obiecała rudowłosa.

– Podziękuj, podziękuj. I uwierz. Życie doprawdy może być piękne!

Ucałowała ją w głowę.

– Moja Eli...moja Elżbietka...moja córeczka...Nie patrz tak, jesteś moją córeczką! – rzekła i wstała. – Połóż się już, jutro czekają cię zajęcia.

Wstała i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Eli uśmiechnęła się. Matka. Normalna matka, która spędzała z nią czas. Inteligentna, porządna i poważana dama, nie żadna wiedźma czy ladacznica, która dała jej dom, miłość, troszczyła się o nią i tuliła ją do snu. Rodzina. Cisza i spokój. Zwyczajne życie. Niby coś tak prostego, coś na co narzekali niektórzy jej rówieśnicy, a jednak tak wspaniały stan rzeczy!

Przewróciła ciało na bok i przymknęła oczy, czując rozkosz ze spokoju, jaki panował w tym domostwie i świeżej, pachnącej pościeli.

– Lady Elżbieto?

Nie wiedziała, dlaczego zadrżała, słysząc głos Tomasza Seymour.

Eli sama nie wiedziała, dlaczego widok Thomasa też był niepokojący. Jej noga zaczęła drżeć, kiedy powoli się do niej zbliżał.

– Elżbieto, kochanie, a ty co tutaj robisz?

– Ś...śpię, mój lordzie. To moja sypialnia.

Rzekł, jak gdyby był jakiś durny!

– Ach, tak...Bardzo ci pięknie w tych rozpuszczonych włosach. Nie wiem, na co wam te czepki. Powinnyście wciąż chodzić z rozpuszczonymi puklami...

Spojrzał na jej pierzynę i ciało, które kryło się tuż pod nią. Który mężczyzna nie pragnął tak jędrnej, młodej, niezniszczonej skóry, jakiej nie prezentowały trzydziestolatki? Tych jeszcze niedojrzałych, maleńkich piersi? Ust, młodych i delikatnych?

Na razie nie chciał jej wyznawać, czego od niej pragnął. To zabawne. Mimo, że była inteligentna, czasem zdawała się mieć dowcipy i sposób bycia maleńkiego dziecka. Tak wiele spraw jeszcze nie do końca nie pojmowała.

– Przyszedłem do ciebie, aby oznajmić ci, że jesteś członkinią mego rodu. Nieważne, co w przeszłości łączyło twoją matkę z moją siostrą, to wszystko już nieważne. Ty nie jesteś nią, swoją matką, a indywidualnością. Zamierzam dać ci to, co należy się każdemu dziecku. Dom, rodzinę. I ciepłą, dużą ojcowską rękę...

Może to jej głupia nadzieja dawała jej czasem tę durną, dziecinną naiwność? Zawsze pragnęła mieć familię, taką jaką miał Robert czy jej nadworne towarzyszki. Nie pragnęła niczego bardziej i pewnie dlatego dawała wiary w te wszystkie słowa.

– Naprawdę? – Rozpromieniła się.

– Możesz się czuć bezpieczna w moim domostwie. Wszyscy tutaj mają obowiązek traktować cię z należytą godnością. – Uśmiechnął się ciepło, po czym zrobił coś naprawdę dziwnego. Ułożył dłoń na jej policzku.

Eli czuła się dziwne dreszcze, lecz wciąż myślała, że tak jej się tylko zdawało, że obdarzał ją czułością ojca, dopóty jego ręka nie przestała gładzić jej twarzy, nie przejechała bez żadnego zawahania po piersiach i talii, a później nie ścisnęła uda.

Ta cała ojcowska ręka chyba nie miała czynić tego, za co on się zabierał. Kojarzyła się Eli raczej z dłonią na ramieniu, siłą i miłością, która jedynie unosiła, nie obmacywała ciało. A w dodatku to miejsce...

Leżała sztywno i prosto, a on wreszcie ją puścił. Wyszedł z pomieszczenia, a Eli, nie wiedzieć dlaczego, zaczęła bardzo szlochać.

***

Katarzyna ostatnim czasem czuła się bardzo słabo. Myślała, że to może już czas pokwitania, że miała przestać co miesiąc krwawić. Było jej żal, że nadszedł zaledwie w wieku trzydziestu wiosen, lecz to czasem zdarzało się tak wcześnie. I szczerze lękała się o swoje małżeństwo: który mężczyzna, przystojny i w sile wieku, będzie chciał staruszkę?

Medyk badał jej brzuch, który ostatnio nieco się zaokrąglił. Wiele niewiast puchło podczas miesięcznego krwawienia czy też w okresie, kiedy miało się przestać powtarzać. To zapewne jedna z dolegliwości, która miała jej teraz dokuczać.

– Pani...póki co nie masz co prawić o pokwitaniu. – Orzekł mężczyzna, kiedy skończył badanie. – To jeszcze nie ten czas. Z mych obserwacji wychodzi na to, że nosisz w sobie nowe życie.

– Nowe życie!? – Dawna królowa nie dawała wiary. Przecież tyle razy sypiała z Lordem Latimerem i królem i nigdy w jej łonie nie zjawiło się dziecko.

– Nowe życie. Wszystkiego będziesz pewna, kiedy poczujemy ruchy. A to już niebawem powinno nastąpić. Proszę regularnie zgłaszać się na badania. Będę sprawdzał, czy wszystko idzie dobrze. W końcu nie jesteś już najmłodsza, moja pani...

Katarzyna poczuła, że jej życie nabrało sensu jak nigdy wcześniej. Była brzemienna! Miała mieć swoje własne dzieciątko! Jednak nie była bezdzietna, nie należała do nie w pełni niewiast!

Tomasz na pewno miał być z tego niezwykle uradowany. Kto nie radowałby się z tego, że ukochana małżonka miała dać na świat syna lub córkę?

🏵 Elżbieta 🏵 [BYŁA WYDANA]Where stories live. Discover now