dziesięć

513 47 168
                                    


Elżbieta niegdyś nie myślała zbyt wiele o swojej matce. Nie pamiętała jej nazbyt dobrze, w końcu  została stracona kiedy miała niespełna trzy lata. Sama nie wiedziała, cóż ostatnio się z nią działo. Dlaczego Anna Boleyn, ta słynna dama, której wszyscy nie znosili, od niedawna zaczęła chodzić jej po głowie?

Wszyscy mówili o niej takie złe rzeczy. Maria, jej siostra, opowiadała jej, że czyniła takie okrucieństwa, że nie mogła jej ich powtórzyć (swoją drogą, Eli była tego bardzo ciekawa, o co się rozchodziło?). Jej opiekunki kiedy była niegrzeczna krzyczały na nią, że była dzieckiem wiedźmy i ladacznicy, czymkolwiek nie było to drugie i mama przekazała jej złą krew. Zawsze było jej przykro z tego powodu. To nie jej wina, że miała złą rodzicielkę. Nawet jej nie znała. Wcale nie była żadną wiedźmą i tym drugim!

Ale ona nie wierzyła im do końca! Znała też papę, Jego Wysokość Henryka Ósmego i on nie wydawał jej się być jakimś cudownym człowiekiem.

– No, siadaj, Elżbieto, co się gapisz jak cielę! – ryknął do drżącej ze strachu rudej dziewczynki.

Nie wiedziała, czy mogła siąść ojcu na kolanach. Ostatnio niechcący usadowiła się na tej nodze, na której miał wrzoda. Zaczął wówczas wyzywać ją od idiotek i nakazał jej zejść z oczu. Maria i Edward dostali od niego sakiewki z pieniędzmi na drobne zachcianki i po kawałku ciasta. Ona nie otrzymała wówczas nic...

– Jeść ci daje ta służba? – spytał, gdy siłą usadził ją sobie na nodze. – Jesteś strasznie chuda. Nie wiem po kim, z pewnością nie po matce. Gdybyś ty widziała jej ciało po tym, jak cię urodziła...może miło się do niej tuliło, tłuszcz jest miękki, jednak ja nie potrzebuję baby do wyściskiwania!

Zaśmiał się, choć Eli nie widziała w tym nic zabawnego. Zrobiło jej się nieco smutno z racji tuszy. Niemiło było słyszeć, że jej ciało było zdaniem ojca szpetne i wymagające jakichś zmian, poprawy. Gdyby wiedział, że przez to, że usłyszała takie rewelacje w dzieciństwie, zawsze miała ogromne problemy z polubieniem własnej urody...

Przytulał ją chwilę, choć Eli nie czuła się z tym dobrze. Bardzo mocno ją ściskał, jakby nie rozumiał, że nie mógł całą swoją siłą pięćdziesięciolatka okazywać uczucia małej dziewczynce. W dodatku bardzo brzydko pachniało mu z ust i z nogi. Zdecydowanie bardziej wolała tulić Marię lub Kat Ashley, swoją guwernantkę.

Na szczęście nie zamierzał długo trudzić się z średnią córką. Chwilę później zaprosił do siebie najstarszą, Marię, a ta próbowała podjąć z nią rozmowę.

– No, co? Potrzebujesz pieniędzy? – westchnął ciężko i przewrócił oczami. – Dlatego robisz do mnie te wielkie oczka?

– Nie, ojcze, przyszłam tu bo mnie wzywałeś mnie...i dlatego, że bardzo chciałam cię zobaczyć. Jestem rada, że cię widzę. – uśmiechnęła się do niego.

Niegdyś najważniejszą personą w jej życiu była jej pani matka. Nie posiadała już drugiej takiej, odkąd odeszła do niebios. Szukała więc jakiejś bliskości. Chciała po prostu spędzić czas z panem ojcem. Nigdy nie był dla niej tak ważny jak rodzicielka i miała mu za złe, że kiedy byla młódką zezwolił, by więc szukała kogoś innego, kogoś, z kim mogłaby poczuć się w choć minimalnym stopniu ciepło, jako otoczona miłością. Sakiewka z pieniędzmi zawsze by jej się przydała, jednak nie było to dla niej najważniejszą wartością w świecie.

– Już ci uwierzę. – spodziewała się, że pan ojciec weźmie ją na kolana jak to niegdyś czynił, utuli i powie jakieś dobre słowo. Dlaczego był dla niej tak oschły i chłodny? – Masz, Mario i odejdź. Właściwie to zmęczyłem się.

🏵 Elżbieta 🏵 [BYŁA WYDANA]Where stories live. Discover now