Rozdział 34

12 1 0
                                    

Kelly

Staliśmy na wzgórzu przy pustej drodze, w dole przed sobą mając akademię, która stała w płomieniach. Widziałam po minach i postawach Rose i jej przyjaciół, że byli mocno wstrząśnięci rozciągającym się przed nami widokiem. W pierwszej chwili Rose była bardzo spokojna, niemal skamieniała, po kilku minutach zaś zaczęła dochodzić do siebie, albo tylko tak mi się wydawało.

- Musimy tam jechać. - odezwała się w końcu, ruszając z powrotem w kierunku samochodu. - Musimy im pomóc. Tobias daj mi kluczyki.

- Zwariowałaś? - odpowiedział jej blondyn.

- Nie, nie zwariowałam. Daj mi te cholerne kluczyki! - głos Rose był nadzwyczaj ostry i niecierpiący zwłoki.

Z pewnością, gdyby takim tonem zwróciła się do mnie, z podkulonym ogonem wykonałabym jej polecenie. Tobias jednak nie ugiął się pod jej władczym tonem.

- Co chcesz zrobić? - zapytał Dominic.

- Jak to co? - oburzyła się Rose. - Musimy tam jechać. Pomóc im! Zrobić coś!

Chłopaki wymienili między sobą spojrzenia. W tym czasie podeszła do nich Janet, a jej wzrok był utkwiony w twarzy Rose.

- Nie możemy już im pomóc. Nic nie zrobimy. Oni nie żyją. - powiedziała spokojnie Janet.

Nie wiem, czy ton jakim mówiła Janet, czy słowa, które wypowiedziała, sprawiły, że Rose całkowicie zmieniła swoje zachowanie.

- Co wy pieprzycie! Musimy tam pojechać. Ktoś mógł przeżyć! - mówiła, a raczej krzyczała, wskazując ręką na stojący w płomieniach gmach szkoły. - Nie chcecie ze mną tam pojechać, spoko. Pójdę tam sama.

Po tych słowach Rose odwróciła się na pięcie i ruszyła wzdłuż drogi w kierunku akademii. Znałam ją dość długo. Widziałam po jej postawie, gestach i co najważniejsze, oczach, że bardzo cierpiała.

W tym momencie coś zrozumiałam. Skoro ona tak bardzo przeżywała ten wybuch i z pewnością śmierć rówieśników i nauczycieli, to nie mogłam sobie nawet wyobrazić jak bardzo musiała cierpieć z powodu straty ojca i brata.

Podskoczyłam przestraszona, gdy tuż obok mnie przebiegł jakiś cień. Po chwili dopiero zrozumiałam, że minął mnie Tobias. Podbiegł do Rose i złapał ją w pasie od tyłu.

- Pójść mnie, do cholery! - zaczęła krzyczeć.

Szamotała się w silnym uścisku Tobiasa, który widać było, że wkładał dużo siły w to, aby nie wypuścić z objęć mojej przyjaciółki. Nigdy jej takiej nie widziałam i przerażał mnie ten widok.

- Rose, przestań. To nie ma sensu. Tam nic już nie ma. - mówił blondyn, próbując ją uspokoić.

Obejrzałam się na Janet i Dominic'a. Stali zaskoczeni całym zajściem tak samo jak ja, a może nawet bardziej. Najwyraźniej nie znali Rose w jakimkolwiek innym wydaniu niż poważnej, opanowanej i z wieloma pomysłami na poczekaniu. Ja znałam jej więcej odsłon. Jak się wkurzała, irytowała, śmiała, nawet jak płakała po śmierci matki. Krzyki Rose wyrwały mnie z zamyślenia.

- Nie Tobias! Muszę ich uratować! Muszę. To wszystko dzieje się przeze mnie! Wystarczająco dużo osób zginęło już przeze mnie! Ojciec, Mike, a teraz jeszcze Amanda, Carl i cała reszta! To wszystko moja wina! - Rose nadal się szamotała, wzrok miała wbity w płomienie, które pożerały gmach akademii, co więcej widziałam jak łzy spływały jej po policzkach cienkimi strużkami.

Serce mnie zakuło na ten widok. Już chciałam się odezwać, wykonać pierwszy krok, aby do niej podejść, ale zawahałam się. Co ja mogłabym jej powiedzieć? Jak pocieszyć? Nie miałam pojęcia przez co tak naprawdę przechodziła. Nie wiedziałam, jakie słowa pocieszenia mogłyby ukoić jej ból, jeśli w ogóle jakieś istniały.

Nieczysta Gra : AsesinoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz