Rozdział 25

48 5 0
                                    

Janet

Coraz bardziej martwiłam się o Rose. Odkąd podczas wybuchu zginął Mike, a ona została ranna, przestała wychodzić ze swojego pokoju. Rozumiałam jej ból i stratę po śmierci brata, ale nie mogła odcinać się całkowicie od rzeczywistości, a to właśnie robiła. Nie chodziła na zajęcia, nie brała udziału w szkoleniach Alfy, nawet nie przychodziła na patrole, ale to byli w stanie wszyscy zrozumieć. Jednak nie mogłam patrzeć, a raczej czekać aż sama się wykończy. Nie jadła, nie rozmawiała z nikim. Wczoraj nawet nie pojechała z nami wszystkimi na pogrzeb Mike'a.

Teraz zaś stałam pod drzwiami do jej pokoju wraz z Tobiasem, Dominic'em i Nathanem.

- Rose? - zapukałam.

- Myślisz, że otworzy? - zapytał cicho Dominic.

Przez chwilę nasłuchiwałam jakichkolwiek odgłosów z wnętrza pokoju mojej przyjaciółki.

- Nie wiem, ale nie możemy pozwolić, aby się tak izolowała od wszystkich i wszystkiego. - odparłam, mocniej pukając do drzwi. - Rose, jak długo zamierzasz jeszcze się chować w tym pokoju? - rzuciłam pytanie do zamkniętych drzwi.

- Wiemy, że jest ci ciężko, ale chcemy ci pomóc. - usłyszałam tuż obok siebie głos Tobiasa.

Naszym słowom jednak i tak odpowiedziała jedynie cisza. Dobrze wiedziałam, że Rose była w środku, ale nie chciała z nami rozmawiać, ani nas widzieć. Ja jednak byłam jej przyjaciółką i czułam, że powinnam coś zrobić, aby uświadomić Rose, że nie była sama, że miała nas, że inni również wiedzieli jak ona się czuła, że przeszli przez coś podobnego i również musieli sobie jakoś z tym poradzić.

- Może dajmy jej jeszcze trochę czasu. - odezwał się Dominic.

- Tu nie chodzi o czas. - usłyszałam głos Nathana. - Tylko o jej zdrowie. Ona od kilku dni prawdopodobnie nic nie jadła. Poza tym jest ranna, a u Sylvii raczej nie była, aby zmieniła jej opatrunek.

- Może sama sobie zmienia. - zauważył Tobias.

- Wierzysz w to? Brat jej zginął i uważasz, że ona teraz przejmuje się zmienianiem opatrunków? - w głosie Nathana usłyszałam nutę kpiny.

Tobias też to zapewne wyczuł, ale nie skomentował tego. Nathan zdawał się bardzo przejmować stanem Rose.

Jednak żaden z nich nie był w stanie utożsamić się z ogromnym bólem, który nosiła w sercu Rose. Przeżyłam coś bardzo podobnego co tego, co spotkało ją. Czułam, że powinnam jej to wyjawić. Nie chciałam tego robić przez zamknięte drzwi, ale nie miałam innego wyboru.

Oparłam się czołem o chłodną powierzchnię drewnianych drzwi i westchnęłam głośno.

- Rose, wiem, że nie chcesz wyjść, ale chociaż posłuchaj. - zaczęłam, nabierając w płuca powietrza. - Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale doskonale wiem jak się teraz czujesz. Wiem, jak to jest stracić kogoś kogo się naprawdę kochało, kogoś kogo rodzice kazali ci strzec i kim kazali się opiekować. - mówiłam z czołem opartym o drzwi, zamknęłam oczy, ale czułam na sobie spojrzenia chłopaków, mimo że się nie odzywali. - Pewnie nie wiesz o tym, ale ja też miałam młodsze rodzeństwo. Dwie, młodsze siostry. Były śliczne, słodkie, pełne energii i co najgorsze... - zrobiłam pauzę. - ...obie nie żyją. Zginęły, gdy miałam dwanaście lat, a właściwie to zostały zamordowane. Co więcej, podobnie jak ty, ja również patrzyłam na ich śmierć. Wszystko stało się pewnego jesiennego wieczoru. Rodzice musieli gdzieś pilnie pojechać, a że ja byłam najstarsza kazali mi zaopiekować się moimi młodszymi siostrami. Z początku wieczór był spokojny. Spędzałyśmy go we trzy na grze w gry planszowe. Rodziców nie było od jakiejś pół godziny. Wtedy niespodziewanie usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, mimo że rodzice zamknęli je na klucz. Kazałam siostrom zostać w salonie, a ja powoli wyszłam na korytarz. W drzwiach wejściowych stało trzech mężczyzn. Zobaczyli mnie. Od razu zauważyłam, że byli zaskoczeni. Spodziewali się pewnie zastać dom pusty. - westchnęłam na myśl o tamtym wieczorze. - Potem wszystko stało się tak szybko. Mężczyźni weszli do mieszkania, zobaczyli, że poza mną są w domu moje siostry. Kazali nam usiąść w salonie i się nie ruszać. Jeden z nich nas pilnował, a pozostali przeszukiwali mieszkanie w poszukiwaniu czegoś. Dziewczynki były tak przerażone, że nawet nie płakały, ja zaś musiałam być silna i opanowana dla nich, mimo że przerażenie wypełniało najmniejszą komórkę mojego ciała. W końcu po kilkunastu minutach bezowocnych poszukiwań mężczyźni zaczęli się denerwować. Odciągnęli mnie od sióstr. Jeden z nich powiedział, że to ja zapewne jestem najstarsza i jeśli chcę, aby nie zabił moich sióstr to mam mu przynieść to, co ukradli moi rodzice. Oznajmił jeszcze, że po każdych dziesięciu minutach, jeśli nie przyniosę mu tej rzeczy, on będzie zabijał moje siostry. Przez chwilę stałam jak sparaliżowana. Bo niby skąd miałam wiedzieć co ukradli tym ludziom moi rodzice, jeśli w ogóle coś takiego było. Mężczyzna zaczął odliczać dziesięć minut, a ja w panice przeczesywałam dom w poszukiwaniu czegoś co wyglądałoby na ukradzioną rzecz. Przynosiłam co chwila różne kosztowne rzeczy, jednak za każdym razem słyszałam, że to nie to. Nagle minęło dziesięć minut, a jeden z mężczyzn bez skrupułów strzelił do jednej z moich sióstr. Miała na imię Annie. Patrzyłam jak upada na ziemię, Wendy zaczęła płakać, a ja stałam jak skamieniała. Łzy zaczęły mi napływać do oczu. Mężczyzna powiedział, że mam dziesięć minut na ocalenie drugiej siostry. Szybko otarłam łzy, aby móc cokolwiek widzieć i ruszyłam dalej w poszukiwanie tej skradzionej rzeczy. - czułam jak łzy zaczęły mi napływać do oczu, mimo że miałam je zamknięte, ale musiałam dokończyć opowieść, wzięłam więc głęboki oddech i mówiłam dalej. - Znów minęło dziesięć minut, a ja mimo szczerych chęci nie byłam w stanie nic odnaleźć. Wróciłam do salonu z kolejnym wartościowym przedmiotem, z nadzieją, że to przedmiot, którego szukali mężczyźni. Gdy mnie zobaczyli, jeden z mężczyzn uśmiechnął się i strzelił do Wendy. Nogi się pode mną ugięły, upadłam na kolana i zaczęłam straszliwie płakać. Oni zaś jakby nigdy nic z szerokimi uśmiechami na twarzach wyszli z domu. Rodzice wrócili kwadrans po wyjściu tamtych ludzi. Byli przerażeni, a gdy ja ich zobaczyłam, zaczęłam na nich krzyczeć, że nie obchodzi mnie co ukradli i dlaczego, ale że właśnie przez to Wendy i Annie straciły życie.

Trudno było wspominać tamten wieczór, ale musiałam to zrobić, musiałam to powiedzieć, aby Rose to usłyszała, aby wiedziała, że mimo tak ogromnego bólu, da się dalej żyć.

- Annie miała wtedy sześć lat, a Wendy cztery. Były niewinnymi dziećmi. - odezwałam się znowu. - Rose śmierć młodszego rodzeństwa jest bardzo bolesna, tym bardziej, że było się jej świadkiem, ale musisz żyć dalej, musisz być silna. Musisz żyć dla Mike'a, tak jak ja dalej żyję dla moich sióstr.

Chciałam, aby teraz Rose otworzyła drzwi, abyśmy mogły się objąć, ale drzwi nadal  zostawały zamknięte, a zza nich docierała do nas tylko cisza.

Nie wiedziałam co  jeszcze mogłam zrobić.

- Dlatego pamiętaj Rose, jakby co jesteśmy przy tobie i zawsze możesz przyjść i z nami pogadać, albo chociażby pomilczeć. Pamiętaj o tym. - powiedziałam, po czym odeszłam od drzwi.

Spojrzałam na chłopaków. W ich wyrazach twarzy widziałam czyste zaskoczenie i współczucie, po opowiedzianej przeze mnie historii. Pokręciłam lekko głową, dając im znać, że więcej nie jestem w stanie zrobić dla Rose i odeszłam. Gdy byłam na końcu korytarza, zauważyłam, że chłopacy  szli w moim kierunku.

- Janet, wszystko w porządku? - zapytał Tobias.

Uśmiechnęłam się do nich lekko.

- Tak. Cieszę się, że mogłam podzielić się z Rose, a także i z wami tamtymi wydarzeniami. - odparłam.

Chłopcy uśmiechnęli się do mnie lekko, po czym we czworo ruszyliśmy przed siebie korytarzem, aby napić się herbaty i wspólnie pomilczeć.

A jeśli chodzi o Rose? Musieliśmy czekać i wierzyć, że w końcu do nas dołączy.


-------------------------------------------------------------

Cześć kochani !

Dziś Dzień Chłopaka ! 

A więc Wszystkiego Najlepszego wszystkim Chłopakom ! 

Nieczysta Gra : AsesinoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz