Powolnym krokiem zmierzam przez park do pobliskiej kawiarni. Gdzie właścicielką lokalu jest miła, starsza pani- Rosie. Czasami prosi mnie o pomoc, a ja nie potrafię jej odmówić i z chęcią się zgadzam. Ostatnio jej stan zdrowia troszkę się pogorszył, więc tym bardziej od razu się zgodziłam. Miło będzie zająć czymś głowę. Od wizyty Watsona w moim domu minęło dwa tygodnie. Więcej mnie nie nachodził i mimo tego, że spotykałam się z Evanem i Jasonem, on nie pojawiał się na tych spotkaniach. Co nie ukrywam, bardzo mnie cieszy. Kiedy powiedziałam Evanowi, co stało się w moim domu, chciał iść i go rozszarpać. Zapewniłam go, że to i tak nic nie da, a ja więcej nie będę z nim rozmawiała. Przekraczam próg kawiarni i od razu uderza we mnie zapach kawy. Z daleka widzę Josie- wnuczkę Rosie. Ta, kiedy mnie widzi, uśmiecha się promiennie i macha mi. Wysilam się na mały uśmiech i podchodzę do niej.
- Cześć! Ile to już lat minęło, kiedy się ostatnio widziałyśmy? - znajduje się przy mnie w trzech krokach i przytula.
- Wydaje mi się, że to już będzie około dwóch.- odrywam się od niej i patrzę w jej zielone oczy, które aż błyszczą.
- Teraz postaram się częściej was odwiedzać, bo wreszcie dostałam pracę, w której nie mam szefa buca.- zaśmiała się i wyciągnęła telefon, z którego wydobył się krótki dźwięk.
- Mam taką nadzieję.- odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą, ponieważ bardzo ją lubiłam, kiedyś bardzo się przyjaźniliśmy, ale potem to się zmieniło, ponieważ wyjechała z Corwen, a nasz kontakt został ograniczony do minimum.
- Kurczę muszę już lecieć, babcia się niecierpliwi, bo muszę ją zawieść na badania do szpitala w innym mieście. - mówi, po czym dodaje:- Klucze zostawiłam ci na zapleczu, babcia zazwyczaj otwiera o ósmej, a zamyka o dziewiętnastej, wracamy za tydzień, w razie jakichkolwiek pytań dzwoń albo pisz.- mówi to tak szybko, że mam wrażenie, że zaraz się zapowietrzy- Do zobaczenia!- odpowiadam jej tym samym, a ona podbiega do mnie, przytula i biegnie w stronę wyjścia. I tyle ją widziałam.
Rozglądam się po lokalu i wiedzę, że klientów jest dość mało jak na tą porę. Kawiarnia jest utrzymana w jasnych kolorach, zdecydowanie pudrowy róż tutaj przeważa. Kwiaty znajdują się na wszystkich stolikach, a większości są to róże. Tak, właścicielka uwielbia róże. Nawet kawiarnia nosi jej imię, które również związane jest z różami-Rosie.
Ubieram fartuszek z logiem kawiarni i biorę się do pracy.
***
Jest za dziesięć dziewiętnasta, a ostatni klient dziękuję za pyszne ciasto i wychodzi z lokalu. Kiedy idę posprzątać stolik, słyszę dzwonek, który umieszczony jest nad drzwiami, więc odkręcam się w stronę drzwi, a kiedy to robię, widzę znowu przeklętego Tristana Watsona.
Ten jak gdyby nic, zajmuję stolik i czeka, aż go obsłużę. Podchodzę do niego ze sztucznym uśmiechem oraz z małym notesikiem, aby zapisać jego zamówienie. Ten podnosi wzrok znad telefonu i przygląda mi się od dłuższej chwili.
- Witam w kawiarni Rosie. Czy mogę przyjąć pana zamówienie? - i chociaż mówię to ze spokojem w środku, aż się we mnie gotuje.
- Nie. - mówi tylko, po czym znowu wraca wzrokiem do telefonu.
- Przepraszam pana, ale za pięć minut zamykam, więc może mógłby pan wybrać szybciej swojej zamówienie.- zaraz dam mu w twarz.
- Nie przyszedłem tutaj jeść ani pić, więc daruj sobie, Wright. - odpowiada spokojnie, dalej na mnie nie patrząc.
- A więc po co przyszedłeś, Waston?- mówię takim samym tonem jak on.
- Po ciebie.
To jest kurwa chyba jebany żart. W życiu z tym człowiekiem nigdzie nie pójdę.
- A i jeszcze coś nie próbuj mi odmawiać, bo to pomysł tego twojego koleżki Evana więc zrób, to co ci każę i rusz łaskawie swój tyłek.
To nie może być pomysł Evana, przecież sam nie kazał mi się do niego zbliżać, a teraz niby wysłałby go do mnie. A jeżeli coś mu się stało i nie mógł się ze mną skontaktować, bo mój telefon już od godziny jest rozładowany.
Nie mówiąc nic więcej, sprzątam stolik, gaszę światła i zamykam kawiarnie. Tristan kieruje się w stronę parkingu, więc robię to samo. Jego samochód jak się okazuje, to dobrze znany mi model, a mianowicie Audi R8 GT. Pamiętam, że kiedyś tata miał obsesję na jego punkcie, ale mama szybko sprowadziła go na ziemię, mówiąc, że stracił rozum. Watson wsiadł do środka, a ja uczyniłam to zaraz po nim. Uruchomił samochód i ruszyliśmy w drogę. Kiedy siedzieliśmy w ciszy przez dwadzieścia minut, zaczęłam znowu panikować. Wsiadłam z tym kretynem do samochodu, do tego nawet nie wiem, dokąd zmierzamy i jakie ma zamiary. Czemu ja zawsze wcześniej robię, a dopiero potem myślę. Z moich przemyśleń wyrwał mnie niski głos:- Jesteśmy na miejscu, wysiadaj.- zgasił silnik i wyszedł.
Odpięłam pas i powolnie opuściłam auto. Rozejrzałam się, a tam nie było Evana, co ja gadam, tam nie było nikogo oprócz mnie i bruneta.
CO. DO. CHU...?
- Gdzie jest Evan?- zapytałam.
- A niby skąd ja mam to wiedzieć.- odpowiedział kpiąco, po czym dodał:- Nie moja wina, że jesteś na tyle naiwna.
Trzymajcie mnie, bo zaraz się na niego rzucę.
- Ty kretynie lepiej odwieź mnie do domu albo...- zaczęłam, ale nie dane było mi skończyć.
- Albo co? Co ty niby możesz mi zrobić? Nic, znajdujemy się na bezludziu, możesz krzyczeć, uciekać, ale i tak nikt ci nie pomoże.- powiedział, a ja jeszcze bardziej się przeraziłam, bo pojęłam, że mówi prawdę, znajdowaliśmy się na jakieś polanie, nie widziałam żadnego budynku, żadnej żywej duszy.
- Po co to robisz? Aż tak sprawia ci przyjemność krzywdzenie mnie, co?- rzekłam, powolnie się cofając. Tristan teraz odkręcony był do mnie tyłem, więc jeżeli istniała dla mnie szansa ucieczki, to był ten moment. Nie czekając na jego odpowiedź, rzuciłam się do biegu, ciężko było nazwać to biegiem, ale była jakaś iskierka nadziei. Odwróciłam się i zobaczyłam go, był już strasznie blisko mnie, a w jego oczach widziałam chęć mordu. Czasami moja głupota nie zna granic, bo zamiast patrzeć się przed siebie, ja patrzyłam się do tyłu, aby sprawdzić, czy jest już blisko mnie, a wtedy wpadłam do jakiegoś jeziora, czy stawu. Najgorsze było jednak to, że przez mój bieg nie miałam siły się wynurzyć i czekałam na pewną śmierć.