Budzę przez hałas dobiegający z kuchni. Otwieram powoli powieki i od razu tego żałuję. Jest jasno, za bardzo jasno. Głowa mi pęka, chce mi się pić. Rozglądam się po salonie, ale nikogo nie widzę. Wstaje leniwie z kanapy i udaje się do źródła hałasu.
- O, już wstałaś! Właśnie robię koktajl.- na te słowa krzywię się nieznacznie.
- Evan na litość boską, możesz mówić trochę ciszej.- mówię podchodząc do butelki wody, która stoi na blacie. Moje dzisiejsze zbawienie.
- Widzę, że wczoraj zaszalałaś.- oznajmia, lekko się śmiejąc.
Potakuje głową i otwieram wodę, którą od razu wypijam do połowy.
- Uwierz, że ty nie byłeś lepszy. Wczoraj tak jakby oświadczyłeś się Jasonowi. A tak w ogóle to gdzie jest?- Martin na moje słowa, omal nie krztusi się koktajlem.
- Co zrobiłem?- pyta z uniesionymi brwiami.
- No oświadczyłeś mu się, a mnie i Watsona wybrałeś jako świadków.- Evan patrzy na mnie z rozchylonymi ustami.
- Czemu ja zawsze muszę zrobić z siebie takiego debila? Powiedz mi czemu?- mówi i kładzie głowę na stół.
- Nie przesadzaj. Byliśmy pijani, a może on tego też nie pamięta? W końcu też mało nie wypił, a nawet jeśli to jeszcze nie koniec świata.- pocieszam go, widząc jego zdruzgotanie.
- Witam wszystkich.- mówi Jason wchodząc do kuchni. A po jego słowach nadzieja Evana, że nic nie pamięta z poprzedniego wieczoru znika.- A szczególnie mojego narzeczonego.- Evan odrywa się od stołu i robi się czerwony, Jason niewzruszony podchodzi do niego i go całuje. - To może dzisiaj wybierzemy już datę ślubu, co ty na to?- pyta, szczędząc się. Widząc mojego przyjaciela, postanawiam przerwać te katusze.
- Tristian wyszedł?- lepszego pytania nie mogłam zadać. Brawo.
Ross odrywa się od Evana, który jest zawstydzony całą tą sytuacją.
- Wyszedł zaraz po tym jak odpłynęłaś i zasnęłaś na kanapie w salonie.- przerywa i poprawia się na krześle przybierając poważniejszą postawę po czym kontynuuje:- Poza tym, wczoraj między wami coś się wydarzyło? Zauważyłem, że przez cały wieczór był nieobecny i do nikogo się nie odzywał.- mówi, a ja przełykam nerwowo ślinę.
Ja sama nie wiem, co dokładnie między nami się dzieje. Przez te spotkania nocami w parku zdążyłam się do niego przekonać, ale potem znowu coś się psuje i jesteśmy dla siebie nieznajomymi. Najpierw się ze mną kłóci, a potem wynikają takie sytuacje jak z mojego pokoju, gdzie widzę, że chce ode mnie czegoś zupełnie innego. Nie rozumiem go i wątpię, że kiedyś to mi się uda.
- Nic między nami nic się nie wydarzyło. Po prostu wczoraj rozmawiał z kimś przez telefon i po jego tonie można było stwierdzić, że to go zdenerwowało.- kłamię.
- Po wczorajszej sytuacji kiedy was zastaliśmy samych w domu wydawało mi się, że między wami coś jest.- mówi bacznie obserwując moje zachowanie.
- Między nami niczego nie ma i nigdy nie będzie. Wydawało ci się.- odpowiadam bez zająknięcia i ze znudzoną miną.
- Ale...- chce jeszcze coś powiedzieć ale nie pozwalam mu na to. Wiem, że to niezbyt miłe ale nie chcę ciągnąć dłużej tego tematu.
- To co, może zrobię nam gofry?- pytam, wstając od stołu.
Jason i Evan kiwają głową, więc zabieram się do roboty, chodź wcale nie mam na to ochoty, musiałam coś zrobić żeby przerwać tą rozmowę. Najchętniej przespałabym resztę dnia.
***
Kieruję się wąską dróżką, jest późno, ale dostrzegam jeszcze parę osób. Siadam na ławce, mając słuchawki w uszach. Mimo tego co się wydarzyło, przyszłam. Dzisiaj to ja jestem pierwsza, rozglądam się, ale nigdzie nie zauważam Watsona.
Siedzę już około trzydziestu minut na ławce, jak skończona idiotka. Dobrze, że jest w miarę ciepło. Patrzę na telefon, ale nie widzę żadnego powiadomienia.
do: Watson
Przyjdziesz?Wysyłam wiadomość, ale nie dostaje odpowiedzi przez dłuższy czas, czyli jednak coś uraziło jego męskie ego. A raczej nie coś tylko ja. Wstaje i wracam do domu. Udaje się jak zwykle tą samą drogą. Wybieram numer i chce mu wygarnąć to co mi leży na sercu, ale przerywa mi dźwięk poczty głosowej. Skoro tak no to proszę bardzo.
- Nie wiem, o co ci chodzi, ale proszę nie zachowuj się znowu jak dziecko. Jeśli nie mogłeś przyjść to było napisać albo...- nie kończę swojej wypowiedzi, bo słyszę głośny pisk opon, a już po chwili z za zakrętu wyjawia się biały bus, a ja zamiast ruszyć się, stoję jak słup. W ostatniej chwili, kiedy znajduje się parę metrów ode mnie odskakuje na bok, upadając na beton. Telefon wypada mi z rąk, a moje kolana pieką w wyniku uderzenia. Jednak kierowca busa ma wobec mnie inne zamiary, cofa się i wyrzuca kopertę przez przednią szybę. Czerwona koperta. Wygląda tak samo jak ta poprzednia. Przed odjechaniem zauważam, że jest ich dwóch, mają maski wydaje mi się, że to podobizny zwierząt. Co oni kurwa bawią się w zoo?
Lis i wilk.
Nie są to zwykłe maski, takie jakie przedszkolak może założyć na bal przebierańców. Te są bardziej ponure i przerażające, pokryte sztuczną krwią. A co jeśli to nie jest sztuczna krew? Ta myśl sprawia, że zaczynam się jeszcze bardziej bać.
Po kilku sekundach odjeżdżają, a ja nadal siedzę na zimnym betonie, wpatrując się w kopertę.
-O mój Boże, dziecko, nic ci nie jest?- podbiega do mnie jakaś staruszka i to sprawia, że wracam do rzeczywistości.
- Wszystko w porządku, po prostu jakiś pies wyskoczył z ogrodzenia i się przestraszyłam.- mówię szybko i wstaje uprzednio, biorąc kopertę, aby starsza pani jej nie zauważyła.
- Chodź może cię odprowadzę, twoje kolana i ręce nie są w najlepszym stanie.- oznajmia z nutką troski.
- Nie ma takiej potrzeby. Dziękuję za pomoc.- wyszukuje wzorkiem telefon, który mi wypadł a kiedy go zauważam, podnoszę go, widnieje na nim tylko jedna rysa.- Do widzenia.
- Do widzenia. Uważaj na siebie!- mówi staruszka, a moje kroki z wolnego marszu zamieniają się na szybki bieg.
Chcę do domu.
Przymierzam już ostatni odcinek drogi, otwieram drzwi, po czym szybko zamykam je na klucz. Oddycham głośno, opieram się o drzwi i zsuwam się na podłogę. Przyciągam kolana do klatki piersiowej i wyjmuje z tylniej kieszeni spodni kopertę. Wygląda tak samo. Drżącymi rękami wyciągam małą kartkę i czytam treść.
Czasami nieszczęśliwe wypadki się zdarzają. Prawda, Ellie? Dlatego daje ci radę, bądź bardziej uważna, bo następnym razem nie skończy się to tak dobrze.
I jeszcze jedno lepiej nie zawiadamiaj policji bo twoim bliskim, może przytrafić się właśnie taki nieszczęśliwy wypadek.
I w tamtym momencie poczułam, że nie jestem bezpieczna nawet we własnym domu. Rodziców nie było, mieli wrócić dopiero pojutrze. Wzięłam telefon do ręki i wybrałam numer, z którego nie miałam zamiaru korzystać. Po dwóch sygnałach połączenie zostało odebrane.
- Halo?
- Alyssa, błagam przyjedź z Elliotem.- mówię przerażona i kończę połączenie.
***