Mijają dwa dni, od mojej ucieczki z domu. Wiem, że miałam zapomnieć o wszystkich problemach, ale nie potrafię. Każdej nocy przed zaśnięciem, zastanawiam się co u nich się dzieje. Czy martwią się? Czy zgłosili sprawę na policję? Czy może nie chcą mnie już znać i wystawili mi walizki przed drzwi?
Biorę kubek z gorącą czekoladą i upijam kilka łyków, patrząc jak z każdą minutą, niebo robi się coraz bardziej ciemne. Co do moich stosunków z Watsonem to jest inaczej. Mimo tego, że on pokazuje, że nic się nie dzieje to czuję, że coś jest nie tak. Odpowiada mi zdawkowo, na moje pytania, a tematu Laury nie poruszał od wyjścia ze sklepu. Zastanawiałam się czy otwarcie nie zapytać się, o tą całą sytuację, ale odpuściłam. Nie musi mi się zwierzać ze wszystkiego, jeżeli tego nie chce.
Kiedy obudziłam się rano i poszłam do salonu, jego już nie było na kanapie. Tak, śpimy oddzielnie. Ja zajęłam łóżko w sypialni, a on natomiast śpi na sofie. Sam to zaproponował, a ja nie prostestowałam, mimo tego, że byłam trochę zdziwiona. Na blacie leżała kartka, zapisana niedbałym pismem, co sugeruje, że się spieszył. Napisał, że musi załatwić coś ważnego, ale postara się wrócić jak najszybciej i żeby nigdzie nie wychodzić sama.
I o to jestem. W niedbałym koku, w czarnym dresie oraz z gorącą czekoladą w ręku, wpatrującą się przez okno w środku lasu. Nie ma go cały dzień, zaczynam się trochę bać, nie lubię być sama w nieznanym mi miejscu. Przez cały dzień starałam się zająć czym myśli, dlatego też cały dom praktycznie lśni. Wysprzątałam każdy możliwy zakamarek, a nawet natknęłam się na stary gramofon oraz kilka płyt. Wtedy moje oczy, aż błyszczały. Przypomniał mi się dziadek, który zmarł kilka lat temu na raka. Uwielbiał kolekcjonować płyty. Kiedy tylko miałam okazję go odwiedzać, zawsze zabierał mnie do specjalnego pokoju, w którym umieszczał płyty. Było ich bardzo dużo, każda ściana była zapełniona, a potem tak po prostu wybierał jedną i mi ją puszczał, a ja wsłuchiwałam się z zachwytem.
Uśmiecham się delikatnie na to wspomnienie i odkładam kubek na stolik. Drzewo w kominku powoli się wypala, a ogień zmniejsza się, więc wstaje z kanapy i podchodzę, aby dołożyć więcej. Nagle słyszę warkot silnika. Podchodzę szybko do okna i widzę samochód. Tylko, że to nie auto Watsona. Światła gasną, ale nikt nie wychodzi. Zaczynam panikować i niekontrolowanie drzeć. Ogarnia mnie wściekłość na to, że Watson mnie zostawił samą. Po chwili drzwi od strony kierowcy otwierają się, a ja wyostrzam wzrok. Wydaje mi się, że to ten chłopak ze sklepu Marcus. Tylko po co tu przyjechał? Okrąża samochód i otwiera drzwi od strony pasażera, a wtedy widzę na wpół przytomnego Tristana, który o mały włos nie wypada z samochodu, ale czarnowłosy w ostatniej chwili go łapie.
Jak poparzona wybiegam z domu, nie zwracając uwagi na to, że nie mam butów na sobie.
- Co się stało? - pytam przejęta, kiedy znajduje się kilka metrów od nich.
Marcus odwraca się w moją stronę, a ja podchodzę bliżej i wtedy już wszystko wiem.
Kiedy Watson mnie zauważa na jego twarzy pojawia się uśmiech, którego nienawidzę, właśnie ten kpiący. Potem zaczyna coś bełkotać pod nosem, że chyba tylko on wie co to znaczy, na co Marcus przewraca oczami i zwraca się do mnie:
- Sama sobie z nim poradzisz czy ci pomóc?
Otwieram usta, aby odpowiedzieć, ale finalnie odpowiada za mnie chłopak, który wypił stanowczo za dużo.
- Wright... Ona się mną zajmie... Prawda Wright?... Chociaż ty mnie nie zostawisz... Ale z drugiej strony...- bełkocze, że z trudem można go zrozumieć.
- Wnieść go do domu, późnej już sobie poradzę.- mówię do Marcusa, a ten kiwa głową w potwierdzeniu i po chwili podpiera, ledwo trzymającego się na nogach chłopaka, który aktualnie coś śpiewa.