Mija dłuższa chwila, a chłopak nadal się nie odzywa. Słyszę jedynie jak oddycha, a ja zaczynam żałować, tego, że zadzwoniłam do niego. Kto normalny tak robi? Cóż, ja nigdy do normalnych nie należałam, ale to i tak przesada. Moja desperacja osiągnęła największy poziom. Opadam na łóżko i wzdycham. Nie wiem, co mam zrobić, czego tak naprawdę chcę. Evan wyjechał, a nie mogę siedzieć bratu ciągle na głowie, zresztą on też musi odetchnąć, po tym co dzisiaj usłyszał.
Kolejne sekundy mijają, a Watson nadal milczy. Patrzę w sufit i przegryzam nerwowo wargę.
- Albo wiesz co? Zapomnij o tym.- mówię szybko.- Wesołych świąt i ubieraj się ciepło, bo wiesz zima jest i te sprawy.- śmieje się jak wariatka i już chce zakończyć połączenie, a potem pogrążyć się w myślach, czy da się z siebie zrobić jeszcze gorszą idiotkę, ale głos bruneta mi przerywa:
- Więc znikniemy.- odpowiada, a moje serce na te słowa przyspiesza.- Dzisiaj już nie dam rady wrócić, ale wytrzymasz do jutra?
Wstaje do pozycji siedzącej i przykładam rękę do czoła. Jego głos jest taki ... troskliwy. Jeszcze nigdy, nie słyszałam u niego takiego tonu.
Nigdy taki nie byłeś, jedynie odgrywałeś rolę.
Odchrząkuje nieznacznie i odwracam głowę w stronę okna.
- Tak... wytrzymam.
- Weź ze sobą leki i jakieś ubrania, postaram się być jak najwcześniej, więc pilnuj telefonu.- mówi, a po chwili słyszę zgiełk z ulicy.- Muszę kończyć, jakby coś się działo to dzwoń.
Przerwa połączenie, a dopiero teraz do mnie dochodzi co ja wyprawiam. Chociaż z jednej strony rodzice się wkurzą, a mi wcale nie będzie z tego powodu przykro. Może wreszcie się opamiętają.
Albo wyrzucą mnie z domu.
Cóż, ta druga opcja jest bardziej prawdopodobna. Nie chcę widzieć ich miny jak zobaczą rano, że pokój jest pusty.
Biorę się w garść i wstaje z łóżka, a potem kieruje się od razu w stronę szafki z której wyciągam plecak. Wyciągam kilka bluz, swetrów oraz dresowych spodni i zwykłych jeansów, no i oczywiście bieliznę. Nie wiem ile mnie nie będzie, ale wolę być przygotowana. Otwieram kolejną szafkę, a z niej biorę leki oraz pieniądze. Na szczęście, teraz część tabletek trzymam w pokoju. Dopinam plecak i kładę go obok łóżka, a do moich uszu dociera ciche pukanie.
- Córeczko otwórz, porozmawiamy na spokojnie.- słyszę stłumiony głos mamy, na który prycham.
- Nie wiem jak ty, ale ja nie mam ochoty na rozmowę.- mówię i szukam słuchawek, które jak zwykle zgubiłam gdzieś w łóżku.
- Tatę poniosło, nie chciał tego powiedzieć, naprawdę mu przykro...
- Nie broń go.- przerywam jej.- Skoro tak bardzo jest mu przykro, to dlaczego sam nie przyjdzie i tego nie wyjaśni?- pytam, a kiedy nie uzyskuje odpowiedzi, śmieję się i kręcę głową.
- Wiesz jaki on jest. Dopiero po czasie zrozumie swój błąd...- tłumaczy dalej mama, a ja przewracam oczami i kładę się na łóżko, a po chwili zakładam słuchawki i włączam muzykę.
Obracam się na drugi bok i zamykam oczy. Nie wiem czy dalej stoi, pod tymi drzwiami i znajduję żałosne wytłumaczenie, ale nie chcę ich słyszeć. Każdy odpowiada za swoje czyny, więc ojciec, też to powinien zrobić, a zapewne w tej chwili opróżnia barek. Jego wybór.
Ściągam jedną słuchawkę i sprawdzam czy zza drzwi dobiega nadal głos mamy. Odpuściła.
Kładę się z powrotem, chociaż i tak wiem, że prędko nie zasnę, zamykam oczy.
***
Otwieram ociężałe powieki, kiedy słyszę dzwonek telefonu. Wyszukuje go szybko wzrokiem i biorę go do ręki od razu odbierając połączenie.
- Już jestem, wyjdź przed dom.- mówi tylko i rozłącza się po chwili.
Wstaje jak poparzona i patrzę w dół. Zasnęłam w sukience i w makijażu, a moje włosy zapewne będę musiała myć przez pół godziny. Czyli ogólne rzecz biorąc, swoim wyglądem mogłabym straszyć dzieci. Zakładam bluzę na suwak i biorę plecak, a potem najciszej jak tylko potrafię przekręcam zamek. Chowam telefon do kieszeni i idę na palcach do wyjścia. Jeden nieprawidłowy ruch, a będę skończona. Zatrzymuje się przy drzwiach wyjściowych i odwracam się do tyłu. Przekręcam zamek i naciskam klamkę, a kiedy jestem już przy furtce, naciągam kaptur bluzy i zauważam światła samochodu kilka metrów dalej. Odwracam się ostatni raz i czuję jakbym zrobiła coś bardzo złego. Odganiam natarczywe myśli i biegnę w stronę samochodu. Jest jeszcze ciemno, więc nikt mnie nie zauważy o tej porze, a szczególnie wścibscy sąsiedzi. Otwieram drzwi od strony pasażera i wsiadam do środka.
- Hej.- mówię, odwracając głowę w stronę bruneta. Ten odwraca głowę w moją stronę, a ja omal nie piszczę.- Boże...- szepcze, przykładając dłoń do ust.
Mimo tego, że na jego twarz pada małe światło z latarni ulicznych, zauważam to. Zauważam rany, te mniejsze i te większe, opuchliznę pod okiem, rozciętą wargę i łuk brwiowy.
- Nie dramatyzuj, sama lepiej nie wyglądasz.- odpowiada niewzruszony i przekręca kluczyk, a po chwili słyszę warkot silnika.
- Ja w przeciwieństwie do ciebie, nie mam zmasakrowanej twarzy. Kto ci to zrobił?- pytam, nadal przejęta nieustannie się mu przyglądając.
Ten prostuje się i odchyla głowę do tyłu, po czym wzycha.
- Mała sprzeczka z kolegą. Uwierz, że on wygląda gorzej ode mnie.
Rany są świeże, z niektórych dalej sączy się krew. Jak jego kolega skończył gorzej, nie chciałabym go widzieć.
- Trzeba to opatrzeć. Masz apteczkę?
- Naprawdę?- pyta, a ja marszczę brwi.- Akurat w tej chwili chcesz to robić. Jak dojedziemy, będziesz mogła pobawić się w pielęgniarkę. - mówi i uśmiecha się cynicznie.
Czy ten człowiek nie czuje bólu?
Przewracam oczami i prostuje się na siedzeniu, wbijając wzrok w przednią szybę.
Jedziemy jakieś trzydzieści minut w ciszy. Każde pogrążone w swoich myślach. Robi się coraz jaśniej, wyciągam telefon i sprawdzam godzinę 5:32. Dziwię się, jak jeszcze nie zasnęłam. Narazie brak jakichkolwiek wiadomości i nieodebranych połączeń. Oczywiście wcześniej powiadomiłam, Evana i Elliota o moim wyjeździe, aby się nie martwili. Biorę wdech i wyłączam całkowicie telefon, aby nikt się ze mną nie kontaktował.
- Powiesz mi, co się stało?- głos Tristana, przerywa długą ciszę.
- Pokłóciłam się z rodzicami.- mówię, wzruszając ramionami.- Myślisz pewnie, że to żałosny powód aby uciekać.- śmieje się gorzko.
- Kiedyś też tak robiłem, nie mogłem dogadać się z wujkiem. Aż do pewnego momentu, kiedy chciałem zniknąć, ale nie tak jak ty teraz. Chciałem zniknąć na zawsze.- mówi, a ja wstrzymuje oddech.- Więc nie, nie uważam, że to żałosne.
Nigdy nie sądziłam, że kiedyś chciał zrobić sobie krzywdę. Nawet bym go o to nie podejrzewała.
- Więc co się stało, że nadal tu jesteś?- pytam, po dłuższej ciszy.
- Wziąłem leki z szafki wujka, byłem wściekły i taki... bezsilny, nie chciałem dłużej tego ciągnąć. Chciałem znów być z rodzicami i Samuelem. Kiedy je połknąłem, popiłem dużą ilością wódki, a potem pamiętam wszystko jak przez mgłę. Karetka, krzyki. To wujek mnie uratował.- opowiada, a ja wpatruje się w niego.
Po raz kolejny, otworzył się przede mną. Nie musiałam nawet o to prosić. Po prostu, wyszło to z rozmowy. Z każdym dniem, zaskakuję mnie coraz bardziej i to pozytywnie. Po tym chłopaku z początku naszej znajomości, nie zostało praktycznie nic.
- Koniec tych smutków.- oznajmia, a ja orientuje się, że przyglądam mu się za długo. Stanowczo za długo. Odchrząkuje i prostuje się na siedzeniu.
Rozglądam się po okolicy i zauważam tablice informującą o wyjeździe z Corwen. Nie pytam gdzie jedziemy, bo i tak mi nie odpowie. Zamiast tego zamykam oczy i wiedzę zagubionego chłopca, któremu nikt nie jest w stanie pomóc.
***