» Rozdział 12 «

635 88 112
                                    


Marek przeciągnął się na łóżku i przewrócił na lewy bok, ustawiając na budziku drzemkę. Ostatnie dni i noce go wykańczały. Praca, siostra i pozostałe obowiązki sprawiały, że się nie wysypiał. Zdążył przymknąć powieki, a budzik się znów rozdzwonił.

Nie, to niemożliwe. Minęło kilka sekund, a nie dziesięć minut.

Wiedząc, że nie może sobie pozwolić na dalsze leniuchowanie, odrzucił kołdrę w bok i podrapał się po brzuchu, ziewając w przestrzeń.

Mama krążyła po kuchni, a ojciec już siedział przy stole, jedząc śniadanie.
– Zaspałeś.

Nie skomentował. Nie miał na to sił. Nie był spóźniony. Równie dobrze mógł dłużej siedzieć w łazience za potrzebą, ale perfekcyjnego ojca to nie interesowało. Marek, przeżuwając posiłek, zaczął rozważać, czy nadchodzące małżeństwo to taki zły pomysł. Nadal będzie pracował z ojcem, nadal będzie musiał być mu posłuszny i okazywać szacunek, ale zyska odrobinę świętego spokoju w swoim własnym domu.

– Idziemy. – Ojciec wstał od stołu, nie zważając na to, że Marek nie skończył śniadania. Mieli jeszcze czas, ale widocznie wstał lewą nogą.

– Spakuję ci i zjesz w pracy. – Mama puściła mu oczko, poganiając ręką, żeby nie przeciwstawiał się tacie.

Każdy wsiadł w swój samochód. Musiał wytrzymać godzinę w biurze, słuchając rozkazów, a później pojedzie w miasto do klientów. Umówił się też na kawę z bratem podczas przerwy. Ojciec o tym nie wiedział, chociaż pracowali wszyscy razem. Prowadzili biuro rachunkowe. Adam i Marek lubili spędzać czas razem i móc porozmawiać swobodnie, bez surowego spojrzenia ojca.

Telefon zawibrował mu po raz kolejny, więc brat posłał zaciekawione spojrzenie znad filiżanki kawy.
– Przerwij to.

– Nie wiem, co ci chodzi. – Marek wgryzł się w rogalik z czekoladą.

– Jakaś dziewczyna do ciebie wypisuje. Rozumiem to, ale już sobie poszalałeś. Przed samym ślubem radzę ci uważać. Nie potrzebujesz szalonych zazdrosnych byłych. Ucz się na moich błędach.

– Skąd wiesz, że to nie klienci? – Uniósł brew, też sięgając po kawę. – Poza tym na razie się nie żenię.

– Jesteś moim młodszym bratem, nie oszukasz mnie.

– Niech ci będzie. – Westchnął ciężko, odkładając filiżankę zbyt głośno. – Właśnie próbuję ją spławić, więc powiedzmy, że słucham twoich rad. Ona nie rozumie albo nie chce zrozumieć, ale w końcu odpuści.

Mówił prawdę. Pisał ze starą znajomą i w duchu się cieszył, że nie musi się tłumaczyć bratu na temat Anity. Po raz pierwszy czuł ulgę, gdy się nie odzywała. Chciałby tam pojechać, znów się z nią zobaczyć, pomóc w przeprowadzce, ale nie mógł. Nie było szans na to, żeby się wyrwał na weekend.

Przewrócił oczami, gdy Adam pokazał mu, że dzwoni ojciec. Próbował coś podsłuchać, zauważając zdenerwowanie brata, ale ten starał się mówić bardzo cicho.

– Wezwanie – poinformował krótko, kładąc pieniądze za rachunek i obaj się podnieśli, bo nie potrzebowali więcej słów. A przynajmniej nie wśród ludzi.

Skierowali się do domu i zasiedli w gabinecie ojca na wielkich skórzanych fotelach. Tata złożył palce dłoni ze sobą, eksponując swój sygnet i gdyby nie fakt, że nie wypadało, Marek zaśmiałby się na ten gest, uważając, że ojciec naoglądał się zbyt wielu filmów.

– Sandra Halicka, znacie?

Bracia zaprzeczyli głowami, więc mówił dalej.

– Żona Pawła Halickiego z regionu czwartego.

Diabeł Stróż (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz