» Rozdział 44 «

557 84 239
                                    

Chociaż trochę się między nimi ochłodziło, wciąż podtrzymywali znajomość. Nie spotykali się, ale pisali i dzwonili. Marek wyczuwał, że Anita się odrobinę odsunęła i wolał dać jej potrzebną przestrzeń. Ona z kolei z dnia na dzień miękła, tęskniąc za nim, ale wciąż biła się z myślami, czy powinni to ciągnąć. Zależało jej na Marku i to był najtrudniejszy orzech do zgryzienia. Musiała też przyznać, że odkąd się pojawił, wszystko w jej życiu zaczęło się zmieniać. Podobno Tomek znów wyjechał za granicę, Igor zrobił to samo, niby pojechał zarabiać na spłatę długów. Spotkali się na mieście i nawet pożegnali. Teraz została całkiem sama, nie licząc cioci i Kamili.

Siedziała na zimnej ławeczce, wpatrując się w palący znicz i rozmyślała. Przyszło jej do głowy, że tak samo zrobił Marek w kościele i nagle ich życiowe drogi się przecięły. Nie miała tylko pojęcia, że on stoi kawałek dalej i doskonale ją widzi.

Marek starał się nie zerkać na pogrążoną w smutku Anitę, siedzącą obok grobu, chociaż wszystko w nim krzyczało, żeby do niej podjeść, przytulić, zabrać część negatywnych uczuć. Jednak nie był sam. I modlił się gorliwie, żeby ona nie zauważyła jego.
– Niedługo ktoś do was przyjedzie – powiedział pan Władek do ojca Marka, bo spotkali się przypadkiem na cmentarzu.

– Bardzo dziękujemy za wszystko, co dla nas robicie. – Ojciec uścisnął mu dłoń.

– Musimy sobie pomagać. Wtedy zebraliśmy pieniądze na leczenie, teraz na rehabilitację. Anielka otrzyma wszystko, czego potrzebuje, żeby wrócić do zdrowia. Zrzuciło się naprawdę sporo osób, w tym wszystkie ważne rodziny z naszego regionu. Lepiej nie robić przelewów, więc jeśli można, ktoś was odwiedzi.

– Oczywiście. – Przytaknął ojciec, a Marek znów musiał użyć całej siły woli, żeby nie sprawdzić, czy Anita wciąż tam siedzi.

– Zimno się zrobiło, lepiej zabiorę już dziadka do domu. – Stanął obok Dawid Brochowiak. – Miło było was spotkać. 

– Wzajemnie – odparł Marek i rzucił szybkie spojrzenie, ale Anity już nie było, na co odetchnął z ulgą. Nie wiedział, co miałby zrobić, gdyby do nich podeszła. 

– Ale spotkanie! – Znikąd wziął się też pan Kwiatkowski z żoną. 

– Dzień dobry. – Wszyscy przywitali się niemal chórem. 

Znów rozmawiali o tym samym. O tym, które groby odwiedzili, co ostatnio robili, co u Anielki, a co u innych krewnych. Marek przestał słuchać. Ocknął się dopiero, gdy poczuł dłoń na ramieniu.
– Tak, kolej na mojego Marka. – Poklepał go ojciec. – Wybredny jest bardzo, jeśli chodzi o żonę.

– W końcu to decyzja na całe życie. – Uśmiechnęła się ciepło pani Kwiatkowska.
Miał ochotę zapaść się pod ziemię. Aniela wracała do zdrowia, więc jego ślub znów stał się tematem rodzinnym. Nikt nie słuchał, że Marek nie chce się żenić.

Ojciec suszył mu głowę całą drogę do domu, gdy tylko wyszli z odwiedzin u Matrysów. I Marek wcale nie zdziwił się, gdy przekroczyli próg, a w ich salonie znów siedzieli goście. Państwo Zielińscy. Przymknął oczy, biorąc głęboki wdech. Znów będą mu wciskać tę kobietę.

Nie mylił się. Rozmowy wokół stołu przypominały targ niewolników, tyle że luksusowych niewolników. Wymienianiu zalet zarówno Marka, jak i Izabeli, nie było końca. Odetchnął z ulgą, gdy wyszli, ale dla niego to nie był koniec. Wkładano mu do głowy wszystkie pozytywy posiadania żony i próbowano wpędzić w poczucie winy, przypominając o obowiązkach względem społeczności.

Marek wymknął się przy pierwszej możliwej okazji. Miał wrażenie, że się dusi. Tak jakby ogromny ciężar dociskał klatkę piersiową. Coś oplotło jego wnętrze i zaciskało się coraz mocniej, niczym wąż próbujący udusić swoją ofiarę.

Diabeł Stróż (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz