» Rozdział 38 «

542 84 141
                                    

Telefon rozbrzmiał głośną melodią na podłodze. Anita uznała to za muzykę puszczaną gdzieś w bloku przez sylwestrowych niedobitków. Oczy ją szczypały i za nic nie chciały się otworzyć. Poza tym bardzo wygodnie spało jej się w ciepłych męskich ramionach.

Nagle poczuła, jak Marek się od niej odkleja. Podniósł kołdrę, przez którą wpadł chłód. Zbyt wolno schodził z łóżka i jakby zbyt ostrożnie. To zapaliło w Anicie czerwoną lampkę, chociaż telefon przestał dzwonić. Rozchyliła lekko powieki, ale szybko je zamknęła, gdy Marek próbował bezszelestnie wyciągnąć urządzenie z kieszeni, zerkając w jej stronę.

Wyszedł, domknął drzwi sypialni i zanim zamknął za sobą kolejne, te w łazience, telefon rozdzwonił się ponownie.

Widząc, że dobija się ojciec, Marek nacisnął zieloną słuchawkę, przełykając ciężko ślinę.
– Słucham? – powiedział najciszej jak mógł, tak żeby rozmówca go usłyszał.

– Gdzie ty kurwa jesteś?!

Przymknął powieki, pocierając usta, zanim znów je otworzył.
– Co się stało?

– To ja chcę wiedzieć, co się stało! Wszyscy do wszystkich dzwonią, a skoro nic nie wiesz, to pytam ostatni raz. Gdzie ty kurwa jesteś, jeśli nie na balu Alf? Bo tam miałeś być!

– I byłem, tylko stamtąd wyszedłem. Upiłem się i poszedłem przespać. – Marek zaczął się tłumaczyć, zapominając o jak najcichszym tonie. Nie wiedział, że Anita powoli rozchyla drzwi sypialni, żeby podsłuchać tajemniczą rozmowę. – Powiedz, o co chodzi.

– Nie wiem! Pobili się, rozwalili łazienkę, poszli wiesz gdzie i wiesz z kim.

– Kto?

– Kwiatkowski, Marecki i jego żona.

– Czyja żona? Który Marecki? O co się pokłócili?

– Marek! Ja byłem na balu, czy ty?! Masz się wszystkiego dowiedzieć i mi powiedzieć, bo jak na razie wyszedłem na idiotę, pytając, co z tobą. Wyobraź sobie, że ciebie nikt nie widział.

– Ja pierdolę. – Schował twarz w dłoń, czując, że wszystko zaczyna się sypać.

– Czekam na informacje. Masz się dowiedzieć, co tam się stało. Ze szczegółami. A później wracaj do domu, bo mamy do pogadania.

– Dobrze.

Ojciec się rozłączył, a Marek wziął głośny wdech, patrząc w sufit. Musiał szybko pozbierać myśli. Zadzwonił do Marcela — nie odbierał. Zadzwonił do Wojtka — nie odbierał. Następnie do Dawida Brochowiaka — to samo. Pomyślał o młodym Grabowskim — zajęte.

– Psia mać! – Ścisnął w dłoni urządzenie, nie mając pojęcia, że Anita stoi tuż obok, okryta tylko kocem, opiera się o ścianę obok drzwi łazienki.

Co tam się do cholery musiało stać...

Pomasował skronie nerwowo, po czym wszedł w kontakty. Wybrał numer Artura i czekał na połączenie, modląc się w duchu, żeby ktokolwiek odezwał się po drugiej stronie słuchawki.
– Halo.

– Jezus, w końcu. Co się dzieje?

– A kto pyta?

– Marek.

– Jaki Marek?

Marek spojrzał na wyświetlacz, upewniając się, czy na pewno dzwoni do właściwego Artura, ale tak, to był najmłodszy Brochowiak.
– Marek Pietruszewski, co ty, nie poznajesz mnie?

Anita zamarła, tak samo jak jej serce. Dusza się zapadła, a oczy momentalnie zaszły łzami. Tyle wystarczyło. Nie potrzebowała usłyszeć niczego więcej. Wróciła do sypialni, żeby się ubrać.

Diabeł Stróż (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz