» Rozdział 1 «

1.4K 124 127
                                    

Wrzesień 2015

Promienie słońca wpadały przez wielkie witraże umieszczone równolegle na dwóch bocznych ścianach starego kościoła. Przecinały się w chłodnym wnętrzu, tworząc niezwykłe wrażenie, jakby święci wysłuchiwali modlitw.

On miał taką nadzieję.

Klęczał w jednej z twardych ławek wysyłając swe prośby o zdrowie siostry. O siedemnaście lat młodsza dziewczynka leżała w śpiączce w jednym z miejskich szpitali. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego właśnie ona, a nie pijany kierowca, który spowodował wypadek.

Marek miał ochotę sam wymierzyć sprawiedliwość, ale nie mógł. Pozostała mu modlitwa...

Uniósł głowę, obserwując staranne malunki na sklepieniu zabytku. Rozejrzał się jeszcze raz wokoło, uważnie studiując pozostałe rzeźby i obrazy. Uznał, że Bóg lubił dary i pewność, że się wierzy, nawet jeśli nie było dowodów na jego istnienie.
A więc coś za coś? – Przesunął wzrok na pozłacany ołtarz. – W porządku. Nie będziesz chciał pieniędzy, bo one cię zdradziły. Nie obsypię cię więc srebrnikami. Co innego mógłbym ci ofiarować?

Mężczyzna rozmyślał, robiąc przy okazji rachunek sumienia. A sumienie miał ciężkie. Uważał jednak, że to nie ma nic wspólnego z jego małą siostrzyczką. Ona pracowała na swój własny rachunek, a tak młoda osoba nie miała szans jeszcze nagrzeszyć. Uczono go, że dzieci są czyste. Dopiero z czasem następuje skażenie poprzez otoczenie. W końcu doznał olśnienia, gdy wielki dzwon zaczął bić donośnie, wzywając na mszę.
Dusza za duszę – wyznał w myślach z niezachwianą pewnością. – Uratuj Anielkę, a ja uratuję tego, kogo mi wskażesz. – Podniósł się, podczas gdy inni zajmowali ławki. Wyprostowany, wykonał znak krzyża, wypowiadając szeptem słowa, niczym podkreślenie złożonej przysięgi: – W imię Ojca, Syna i Ducha Świętego. Amen.
Poprawił czarną skórzaną kurtkę i wyszedł z kościoła z rodzącą się w sercu nadzieją.

Po kilkudziesięciu minutach przekroczył drzwi domu rodzinnego. Ściągnął z siebie kurtkę i odwiesił ją na wieszak w przedpokoju.
– Zmarzłeś – stwierdziła opiekuńcza matka. – Dni są już chłodne. Zrobię ci herbaty.

Marek uśmiechnął się pod nosem, ściągając buty. Matki takie są. Nieważne, że od dawna był pełnoletni, ona nadal się o niego troszczyła. Chciał pójść za nią do kuchni, gdy wyrósł przed nim ojciec, znacznie surowszy rodzic. Pogładził swój trzydniowy ostry zarost, patrząc twardo na syna.
– Przyjdź do mnie. Musimy porozmawiać.

Marek skinął głową na znak zgody, lecz udał się najpierw do łazienki. Chwycił krańce śnieżnobiałej umywalki, spoglądając w zmęczone odbicie w lustrze. Wpatrywał się w swoje własne źrenice, hipnotyzując się tym widokiem. Niektórzy twierdzili, że w ten sposób można zobaczyć diabła.

Nieprawda...
Co najwyżej dziwnie zakrzywioną rzeczywistość.
Jego byłe dziewczyny twierdziły, że ma oczy koloru mlecznej czekolady.
Bzdury...
Jemu bardziej przypominały wódkę z colą bujającą się na dnie kwadratowej szklanki pod światłem.

Wziął wdech, zbierając się w sobie. Nie wiedział, jak oznajmić ojcu, że wyjeżdża. Domyślał się, że wzbudzi w nim gniew. Tym bardziej że nie miał pojęcia dokąd i na jak długo, jednak czuł, że musi to zrobić. Cokolwiek zrobić.

Stawiał kroki pewnie, ignorując wyżerającą niepewność. Ojciec nie wybaczyłby mu braku męskości. To trochę jak odhaczanie listy. Musisz być: taki, taki i taki. Musisz w swoim życiu zrobić: to, to i to. Musisz osiągnąć: to, to i to. Mogłoby się wydawać, że to proste. Jasne cele w życiu znane od dnia narodzin. Jednak rzeczywistość była inna. To jak aktorstwo. Grasz rolę, którą ci przydzielono i rzadko kiedy miewasz przerwy. Nigdy nie możesz wypaść ze swojej kreacji. Potknięcie równa się upadek, a to równa się spływająca krew.

Zapukał w masywne drzwi i po usłyszeniu zaproszenia, nacisnął klamkę. Przekraczając próg tego pokoju człowiek czuł się niczym w wehikule czasu. Marek nie rozumiał zamiłowania ojca do gadżetów ze starych filmów gangsterskich. Uważał, że próbuje w ten sposób dodać sobie charakteru, pozycji, a może naprawdę miał się za gangstera. Jednak nieważne, ile starych, skórzanych foteli sobie kupisz, jak masywne i drogie jest twoje biurko. Nieważne też, czy palisz cygara, czy skręty... Żaden gadżet nie zakryje tego, jaki jesteś naprawdę.

– Mam do ciebie sprawę, synu. – Wskazał na fotel naprzeciw siebie.

– Słucham? – Usiadł wygodnie, w głowie układając sobie to, co też miał do powiedzenia.

– Musisz wyjechać.

– Gdzie?! – Zareagował zbyt głośno. Nie dowierzał, że jego modlitwy zostały wysłuchane w tak szybkim tempie. To jakieś prośby instant?

– Dostaliśmy wezwanie, jednak ja wolałbym zostać przy Anielci, a twój brat nie może. Czy wstawisz się w imieniu nas wszystkich?

– Oczywiście... – Nachylił się, ciężko przełykając ślinę. I tak nie mógł sprzeciwiać się ojcu, chociaż tym razem cieszył się z przymusu wyjazdu. Palce splótł ze sobą, w myślach trzymając kciuki za powodzenie swojej misji. – Powiedz tylko gdzie i w jakiej sprawie.
– Wynikły pewne problemy i potrzebne jest nasze wsparcie. Wszystko ci wyjaśnię.

*****

Pakując tylko najpotrzebniejsze rzeczy, wciąż nie potrafił otrząsnąć się z szoku. Jak to możliwe, że wszystko ułożyło się samo? To jakiś znak, że właśnie tak powinien postąpić?

Zbiegł po schodach i nie zapomniał zajrzeć do kuchni, żeby ucałować mamę w policzek na pożegnanie. Nie zdołał odmówić. Chociaż cały się palił do wypełnienia misji, zasiadł za stołem i zjadł przygotowane placki ziemniaczane, które popił letnią herbatą. Mógł wstąpić na fast food po drodze, jednak miał słabość do domowej kuchni.

Ponad godzinę po wyjściu z kościoła zamykał już drzwi samochodu. Został mu ostatni punkt do odhaczenia, zanim wyruszy w drogę. Zamierzał odwiedzić siostrę, przynajmniej na nią spojrzeć i pogłaskać po małej rączce. Pragnął mieć przed oczami jej obraz, żeby pamiętać, co ma do zrobienia. Nieważne, że w planach wyjazd obejmował ledwie kilka dni. Dla niego to i tak był znak.

I miał nadzieję, że zdoła połączyć wszystkie sprawy. Załatwi to, co kazał ojciec. Uratuje czyjąś duszę, a później wróci do domu i znów będzie się modlił o cud dla siostry.

Nie podejrzewał jednak, że nic nie jest tak proste, jak się wydaje. Nie zauważył, że poszło mu zbyt łatwo. A dobrymi chęciami piekło zostało wybrukowane... 

^^^^^

Hej ;) Witam kolejny raz. ;) 
Wiem, że pierwszy rozdział nie zdradza zbyt wiele, ale... ;) 
Mam nadzieję, że będzie Wam odpowiadała mniej więcej podobna częstotliwość publikacji, jak we Wspólnocie, czyli niedziela lub poniedziałek. W lżejsze tygodnie dodatkowy jakoś w weekend. ;)
Buziaki i pozdrawiam. ;)

Diabeł Stróż (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz