» Rozdział 45 «

542 87 193
                                    


Oberwał. A nadal nie żałował. Przemył twarz zimną wodą, spojrzał na rozciętą wargę i sine oko w lustrze. Ojciec nie zniósł takiej zniewagi, jak wyłączony telefon, gdy Marek otrzymał wezwanie. Od dziecka wpajano mu priorytety. Wspólnota miała być najważniejsza, na pierwszym miejscu, zawsze i wszędzie.

Marek ostatnio stał się całkowicie nieczuły na to, co działo się wokół niego. Nieważne, ile razy jeszcze ojciec się wścieknie. Przeżywał to, jakby nie chodziło o niego. Znajdował się za jakąś niewidzialną szybą, która wytyczała granicę między życiem w społeczności Wspólnoty a tym nieautentycznym, w którym była Anita.

Zamknęli go w pokoju. Bez sprzętów, internetu, widoku za oknem, zegarka, bez rozmów, bez czegokolwiek. Ojciec przynosił jedzenie przygotowane przez matkę i wypuszczał go do łazienki. Cztery ściany i własne myśli. Można zwariować i zawsze o to im chodziło. Albo się podporządkujesz, albo my cię podporządkujemy. Chcą cię zmiękczyć, złamać, osłabić. A naprawdę ciężko zachować przytomność umysłu, gdy całe dnie i noce spędzasz w czterech ścianach, w ciszy, w półmroku, bez kontaktu ze światem i widoku za oknem. Na szczęście znał te sztuczki, więc nim wrócił do domu wylogował się ze wszystkich aplikacji, a numer Anity wykasował całkowicie. Zapisał go wcześniej na kartce i schował z dala od wścibskich oczu.

Chyba naprawdę tu wariował, bo miał tylko jedno zmartwienie. Co sobie myśli Anita, skoro nie ma z nim kontaktu?

Brakowało mu muzyki albo chociaż książki. Zabrali wszystko. Kierowali się zasadą: Jesteś z nami albo przeciwko nam. I lepiej nie stać im na drodze.

Spędził tak pełne cztery dni. Chodził po pokoju, licząc kółka. Biegał w miejscu, robił pompki, boksował się z poduszkami, dużo leżał i rozmyślał. Spał coraz mniej, bo akurat w takiej sytuacji, gdy można, paradoksalnie nie da się spać. A gdy zamykał oczy, widział ją. Myśl o tym, jak cudownie spędzili ze sobą czas pozwalała mu przetrwać. A w pewnych momentach odwrotnie, ściskało mu wnętrzności, gdy zdawał sobie sprawę, że Anita pewnie szaleje ze wściekłości.

Piątego dnia ojciec wszedł do pokoju i rzucił na łóżko plik teczek. Znów nie odezwał się słowem ani na niego nie spojrzał. Zero kontaktu z kimkolwiek z bliskich. To też forma kary. Wyszedł. Marek uśmiechnął się pod nosem, kręcąc głową. Najpierw wychowywali ich na ludzi ze stali, a później myśleli, że tak łatwo ich złamać.

Białe teczki mówiły jedno; panny na wydaniu. Miał sobie wybrać przyszłą żonę, a mógł przebierać niczym w katalogu. Wszystkie idealnie dopasowane pod jego potrzeby. Problemem było to, że nikt nigdy nie zapytał Marka o jego potrzeby.

Ojciec wrócił po godzinie, chociaż w pokoju nie było zegarka, więc on sam nie wiedział, jak wiele czasu minęło.
– Wybrałeś? – Odezwał się do niego ktokolwiek od pięciu dni.

– Nie.

– Na dwór, już. – Kiwnął głową z ponagleniem.

Marek złapał bluzę i podążył za ojcem na ogród. Biel śniegu oślepiała po tylu dniach półmroku.

– Biegnij.

Biegał kółko za kółkiem, raz za razem, nie poddawał się, mimo krzyku ciała. Sam już nie wiedział, czy ojciec jest dumny z siły i zaciętości swojego syna, czy traci powoli cierpliwość.

– Jeszcze! – krzyknął, klaszcząc w dłonie.

W końcu Marek oddychał coraz trudniej, mięśnie zaczynały odmawiać posłuszeństwa, a w głowie lekko wirowało.

– Nie zwalniaj! Biegnij! Biegnij, dopóki nie nabierzesz rozumu!

Ślina robiła się niebezpiecznie gęsta, lepka i słodka, łapał w płuca coraz głębsze i krótsze hausty mroźnego powietrza. Sięgnął trochę śniegu z gałęzi i nie zatrzymując się, wysmarował sobie nim twarz.

Diabeł Stróż (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz