» Rozdział 34 «

553 86 197
                                    


– Sto lat! Sto lat! – krzyczał tłum gości z kieliszkami szampana w dłoniach. – Zdrowie młodych! – Kryształy błyszczące w światłach lamp przechyliły się, a ponad setka osób wypiła alkohol do dna.

– Gorzko! Gorzko! – wykrzyczał ktoś z tyłu.

Marek spojrzał na państwa młodych. Weronika spuściła głowę wyraźnie zawstydzona. Nie chciała tego robić. Nie znała swojego męża, a ten okrzyk ją upokarzał. Marcel uśmiechnął się po nosem i czynił honory. Pocałował pannę młodą, tak naprawdę ją do tego zmuszając. Marek odwrócił wzrok. Nie mógł na to spokojnie patrzeć.

Weronika nie chciała tego robić. Marcel nie chciał tego robić.

Znał go całe życie, od dziecka. Widział go z kobietami, widział pijanego, widział naćpanego, odwiedzał go w szpitalu po tym, jak Tymon jako jedyny z gapiów, udzielił mu pierwszej pomocy. Dziś nie było tu Tymona. Marcela tak naprawdę też nie było. Stało jego ciało, nie charakter.

Nie tak Marcel całował kobiety, nie tak z nimi flirtował. Tylko że w ich świecie nie chodziło o miłość. Na co komu uczucia? Tylko słabi je mają. A słabi kończą zakrwawieni.

– Wszystkiego najlepszego, stary. – Marek podał dłoń Marcelowi, który jeszcze tydzień temu rozwalał stoliki. Dziś stał tu wyprostowany, pod krawatem, i wyglądał jak rekin życia. Nie był rekinem, wszyscy byli wigilijnym karpiem w ciasnej wannie. – Niech wam się wiedzie. – Podał prezent Gabrielowi, który był świadkiem Marcela. A później spojrzał na Weronikę, podając jej dłoń. Próbował złapać z nią kontakt wzrokowy, jednak ona była już zbyt zmęczona albo nadal zbyt zestresowana.

– Wszystkiego najlepszego. – W tych słowach kryło się więcej niż ona kiedykolwiek mogłaby przypuszczać. Życzył jej siły, zdrowia i ochrony przed własnym teściem. Trzeba być niezwykle silną, żeby być żoną jednego z nich i... dać radę.

Podano obiad, tort, alkohol i kolejny posiłek, po którym Marek ściągnął marynarkę, podwinął rękawy koszuli i poluzował już krawat.
– Napijesz się? – Adam, jego brat, odkręcał właśnie butelkę.

– Nie, dzięki.

– Od kiedy ty odmawiasz? – Zaśmiał się Adam.

– Później. – Spojrzał na bratową, która masowała się po brzuchu. – A ty jak się czujesz?

– Dobrze. – Uśmiechnęła się z ciepłem.

Wyciągnął telefon, sprawdzając pod stołem wiadomości. Anita nie odpisała, więc przygryzł wargę, zastanawiając się, czy udałoby mu się urwać stąd i z nią zobaczyć.

– Działaj póki masz szansę. – Dotarł do niego głos brata.

– Słucham? – Podniósł głowę, nie rozumiejąc, o czym mówi.

– Panny nie będą siedziały do późna, znikną niedługo. Rozejrzyj się i wybierz którąś, bo jesteś następny.

– Dzięki za radę – odparł bez emocji. – Może potańczycie?

– A czujesz się na siłach? – Obaj spojrzeli na Sabinę, która wzruszyła ramionami i wyciągnęła dłoń do męża. Poszli na parkiet.

Marek oparł się ciężko o oparcie krzesła i westchnął głośno, rozglądając się po twarzach. Większość była mu znajoma, chociaż z niektórymi nigdy nawet nie rozmawiał. Ostatnio bardziej niż zwykle przyglądał się swojemu otoczeniu i oceniał ich, poddawał coraz większej krytyce.

– Hej. – Miejsce obok zajął Gabriel, kładąc przed Markiem szklankę. – Dla ciebie.

– Dzięki.

Diabeł Stróż (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz