8.

1.3K 42 7
                                    

― Wpuścisz nas? ― niecierpliwił się Adaś.

― Mamy naszego kurczaczka ― Franek pomachał papierową torbą.

― I Sangritke ― dodał Krzysiek.

― Właźcie ― przepuściłem chłopaków w drzwiach. Oni natomiast udali się prosto do salonu.

Kiedy rozsiedliśmy się na kanapie, okazało się, że oprócz wina goście przynieśli jeszcze litr Finlandii i czteropak despa.

Po godzinie rozkręciliśmy się na dobre. Alkohol rozwiązał nam języki. Gadaliśmy jakieś pierdoły, głośno się przy tym śmiejąc. Zapomniałem już, jaki wkurwiony byłem na nich na początku.

― Dobra Matczak. Opowiadaj dzieciaku, co żeś odjebał.

I czar prysł.

― Kurwa Wyguś, nie to miałem na myśli mówiąc "delikatnie porozmawiamy" ― westchnął Szczepan.

― Daj spokój, przecież jesteśmy braćmi ― odpowiedział, a potem zwrócił się do mnie. ― Kocham cię Matczak ale nie będę się z tobą cackał. Mów, wyżal się.

Franek nigdy nie miał za mocnej głowy.

― Dobra, ale najpierw powiedzcie jak to się stało, że mogę was tutaj dzisiaj gościć. Moja matka?

― Poniekąd ― przyznał Krzysiek. ― Zadzwoniła do mnie i zapytała czemu tak dawno u ciebie nie byliśmy.

― Natomiast Szczepuś zadzwonił do nas i powiedział nam co widział w szatni ― wtrącił Adaś.

Rzuciłem Szczepanowi nieprzyjazne spojrzenie.

― Dodaliśmy dwa do dwóch i ruszyliśmy ci na ratunek. ― wybełkotał Franek, był już nieźle zrobiony.

― I tak oto rodzina gombao jest w komplecie ― wyszczerzył się Krzysiek. ― A teraz dawaj, twoja kolej.

Z jednej strony byłem wkurwiony, że wszyscy na siłę chcieli mi pomóc ale z drugiej... kurwa wzruszyłem się. Gombao to było coś więcej niż nazwa kurczaka.

― Miałem wolną chatę, przesadziłem z alko i...

― Pierdol, pierdol. My posłuchamy ― rzucił Adamo.

― Ja pierdole, ubliżasz nam. Kłamiesz w żywe oczy ― dodał Franek.

― My nie jesteśmy idiotami i ty też nie ― Szczepan wyraźnie się wkurwił. ― Nie wmówisz nam, że po pijaku tak się pochlastałeś ― chłopak wskazał brodą na moje ręce.

O chuj. Zapomniałem, że mam na sobie tylko koszulkę z krótkim rękawem. W domu nie musiałem ukrywać nadgarstków, a chłopaki przyszli tak nagle, że wyleciało mi z głowy żeby założyć bluzę.

― Michał, co się stało? ― zwrócił się do mnie poważnie Wyguś. Wyglądał jakby zdążył trochę otrzeźwieć. ― Epka fajnie się sprzedała, w szkole też dajesz sobie radę tak samo chujowo ale stabilnie jak my, do maturki jeszcze daleko, a kontrakt z SB na horyzoncie ― zaczął wymieniać. ― A no i masz nas.

― Eeeee kurwa ― ożywił się Szczepan. ― Chyba nie chodzi o tę Kingę super szmacingę? Chłopie minął prawie rok.

 ― Nie mów tak o niej ― mruknąłem.

― Pieska miała fajnego ale...

― Nie no, pojebało was? Szanuję ją ale kurwa, nie chciałem się zabić przez byłą ― przerwałem ich spekulacje.

― A jednak! Czyli to nie był wypadek! ― wykrzyknął Franek i triumfalnie wypiął pierś do przodu. ― Będę rzygał ― wybełkotał i pobiegł do łazienki. Po chwili usłyszeliśmy huk.

― Ktoś tu nie wyrobił się na zakręcie ― zaśmiałem się. Wstaliśmy, żeby pomóc chłopakowi. Blondyn jednak już podnosił się z podłogi.

― Przeszło mi, możemy wracać do rozmowy.

Usiedliśmy znów na kanapie.

― Kontynuuj.

Nalałem sobie kieliszek wódki i wypiłem go jednym haustem. Nie popiłem, chciałem czuć na języku gorzki smak alkoholu.

― Nie wiem czemu to zrobiłem. To znaczy, nie wiem ale to czuję. Jak mam wam to wytłumaczyć?

― Po prostu mów.

― Mieliście kiedyś poczucie, że jesteście całkowicie beznadziejni, naprawdę beznadziejni? ― chłopaki pokręcili przecząco głowami. ― A ja tak czasem mam. To głupie...

― Dawaj, nic co czujesz nie jest głupie ― powiedział Szczepuś.

― Kurwa, wiem, że mamy ledwo osiemnaście lat, a niektórzy z nas nawet nie ― mrugnąłem do Wygusia. ― Ale mam poczucie, że już przegrałem już na starcie. Boję się pomyśleć o przyszłości. A co jeśli za kilka lat okaże się, że będę nienawidził swojej pracy? ― kumple potakiwali głowami w zrozumieniu. ― Ja wiem jak to wygląda. Banan boi się pracy w korpo, kiedy tysiące ludzi nie może znaleźć pracy. I to jest właśnie druga sprawa ― westchnąłem.

― Masz ― Franek podał mi kieliszek wódki, który szybko opróżniłem.

― Nie umiem docenić tego co mam. Rodziców, kasy, was. Boli mnie to, ale nie umiem pozbyć się myśli, że ja tu nie pasuje. To żałosne ― spuściłem głowę.

― Jeszcze coś? ― zapytał Adam.

― To chyba wszystko co potrafię powiedzieć.

Franek chciał podać mi kolejny kieliszek, jednak Krzysiek zatrzymał jego rękę w połowie drogi.

― Ogar. Dobrze, żebyśmy jutro coś pamiętali z tej rozmowy. A ty Matczak, masz gomabo. Zawsze będziemy cię wspierać, choćby przychodziły ci do głowy najgłupsze myśli.

― Będziesz jeszcze próbował? ― zaciekawił się Adaś, a Szczepan walnął go pięścią w ramię.

Na szczęście nie musiałem odpowiadać. Franek znów zerwał się z kanapy krzycząc, że teraz serio będzie rzygał.

― Pamiętacie jak mieliśmy po czternaście lat i przyszliście nocować u mnie? ― zapytał Krzysiek a my przytaknęliśmy. ― Wtedy Franio, też się najebał jak samolot i do świtu straszył, że będzie rzygał.

Zaczęliśmy się śmiać i wspominać akcje z gimnazjum.

Dobrze, że moi ziomale przyszli. Potrzebowałem tego.

Dobrze, że nie musiałem odpowiadać na pytanie Adasia. Nie chciałem tego.



---------

Rozdział, który fajnie mi się pisało, ale który był też dla mnie z różnych względów trudny. Mam nadzieję, że się spodoba.

Zachęcam Was do zostawiania komentarzy. Jestem mega ciekawa czy tematyka ff Wam się podoba. ❤

A może to tylko kac jest?  |  MATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz