49.

632 29 21
                                    

***

Zakurwisty hałas. Disco polo pomieszane z odgłosami bójki i kłótni. Jakaś wymalowana laska przytulała się do mojego ramienia. Śmierdziało szlugami, zielskiem, wódą i piwiem. To na pewno nie było chata Maksa. Jakaś zapyziała kawalerka.

Zdałem sobie sprawę, że cały się trzęsę ale nie było mi zimno. Byłem przecież mokry od potu. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje.

Spowrotem położyłem głowę na oparciu kanapy i odchyliłem ją do tyłu, żeby załapać trochę powietrza.

I chuj z tego wyszło.

Zemdlałem.

***

Szumiało mi w uszach a łeb mnie bolał tak jakby ktoś w niego ciągle napierdalał młotkiem.

Rozejrzałem się dookoła. Jakiś pokój. Okna zasłonięte szmatami, więc nawet nie wiedziałem czy jest dzień czy noc. Na podłodze wokół mnie pełno butelek. Dwa metry dalej na podłodze jakiś koleś. I jeszcze dwóch na starej wersalce. Gdzie ja kurwa jestem?

Jeden typek wstał z wersalki.

— O młody — przeciągnął się. — Już wstałeś?

— Gdzie jestem?

— Hahahhaha — wybuchnął śmiechem. — Wytrzeźwiejesz to wszystko sobie przypomnisz. — Teraz chodź do sklepu po jakieś browarki zanim chłopaki się obudzą — wyjął ze swojej kieszeni mój portfel i pomachał nim.

— Okej — wstałem powoli.

Wyjebane.

***

Znowu nie widziałem gdzie jestem. Park Praski? Nie, chyba nie. Gdy się przebudziłem siedziałem na ławce a trzej mężczyźni stali obok i palili papierosy. Wyglądali na klasycznych Sebiksów.

— Sorry, ale kim wy jesteście? — wymamrotałem. Łeb dalej mi pękał.

— Oj Michaś, główkę to masz słabą — zaśmiał się jeden z chłopaków. — Spoko, z nami nie zginiesz.

Drugi chłopak podał mi małą, foliową torebkę z białym proszkiem.

— Masz, lepiej się poczujesz. Zresztą kupione za twoje, to ci się należy — poklepał mnie po plecach.

— Nie, dzięki — obracałem torebkę w dłoni.

— Masz już dość? — zaśmiał się pierwszy typek. — W sumie to się nie dziwię, z kilo już wciągnąłeś przez te parę dni.

— Co?! — prawie zjebałem się z ławki.

— Chujów sto, młody — zarechotał Sebiks. — Pamiętasz PIN do karty? Bo gotóweczka ci się skończyła i potrzebny nam PIN.

Co tu się odpierdala? Jaki dzisiaj jest dzień? Kim oni są? Gdzie ja jestem? Jaki koks? Jaka gotówka?

— Chłopak skacowany jest — odezwał się trzeci chłopak. — Weź trochę to serio będzie ci lepiej.

— I podasz nam ten PIN — dodał drugi.

W sumie... Może serio poczuję się lepiej? Nie chodziło o kaca, tylko tak ogólnie. Ten stan nieświadomości był nawet spoko. Może tak ma być, że zdechnę przećpany na ławce w parku jak ostatni żul?

Otworzyłem foliową torebkę i zbliżyłem ją do nosa.

Nie zdążyłem podać PIN-u nowemu koleżce. Zrobiło się ciemno. Zemdlałem.

Albo zdechłem.



*

Budziłem się.
Ćpałem.
Chlałem.
Mdlałem.

*

Budziłem się.
Ćpałem.
Chlałem.
Mdlałem.

*
Budziłem się.
Ćpałem.
Chlałem.
Mdlałem.

Nie widziałem jaka jest godzina, dzień, kim są ludzie wokół mnie, gdzie jestem. Ale było mi dobrze i miałem to w dupie.

Nic i nikt mnie obchodził. W chuju miałem wszystko i wszystkich.

Zdechnę jak żul.

Cieszyło mnie to.





-----------------

Zakurwiście mnie ciekawi jak Wam się spodoba  ten pojebany rozdział? hahahahha  


A może to tylko kac jest?  |  MATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz