FINAŁ 54.

698 16 38
                                    

— Masz już tę koszulę? — wszedłem do salonu, gdzie mama kończyła prasować biały materiał.

— Już, już. Chwila — zdjęła koszulę z deski do prasowania. — Nie możesz iść w pogniecionej. — Proszę — podała mi koszulę.

— Kurwa, ile tych guzików tu jest? — zacząłem się zapinać.

— O ktoś tu się denerwuje — zaśmiała się matka.

— Niby czym?

— To jedyna taka noc w życiu — poprawiła mi kołnierzyk.

— Oj tam, byłem już na lepszych imprezach.

— Domyślam się — prychnęła. — Idź na górę, uczesz się trochę. Tata zaraz powinien być.

— A gdzie on w ogóle pojechał? Jak przez niego się spóźnię to nie wiem co mu zrobię.

— Nie mam pojęcia, wyleciał jak poparzony. Powiedział, że niedługo wróci.

— Mam nadzieję. Dobra, idę do siebie.

Maturzyści musieli być przynajmniej pół godziny wcześniej, mieliśmy jeszcze zajechać po Olę. Serio musiał teraz gdzieś sobie pojechać?

— Wyglądasz jak prawdziwy mężczyzna — matka weszła do pokoju gdy stałem przed lustrem i poprawiałem muszkę. 

— A w dresie nie wyglądam jak mężczyzna? — udałem urażonego.

— W tych swoich dresach wyglądasz jak bezdomny. Czekaj zrobię ci zdjęcie — wyciągnęła telefon z kieszeni.

— Nie no, weź — wywróciłem oczami.

— Uśmiech.

Przymrużyłem oczy i pokazałem język. Mama zrobiła fotę.

— To ma być uśmiech? — spojrzała na wyświetlacz i uniosła jedną brew. - Chcę ładne zdjęcie na pamiątkę.

— Okej — westchnąłem, po czym wyprostowałem się i uniosłem lekko kąciki ust.

 —Ślicznie — mama podeszła i pocałowała mnie w policzek. — To pewnie tata — zawibrował jej telefon.

— Będzie za góra dziesięć minut.

— No nareszcie — odpowiedziałem i poczułem, że mój telefon też wibruje w kieszeni. — Chwila, to Ola.

— Pewnie też się denerwuję.

— Nie dziwię się, już powinniśmy u niej być — mruknąłem i zbliżyłem komórkę do ucha. — Co tam?

Przez chwilę nie słyszałem nic oprócz szumu.

— Ola, co jest?

— Michał... tak bardzo... tak bardzo cię przepraszam... 

— Czekaj, powoli. Płaczesz? — matka spojrzała na mnie zdziwiona a ja wzruszyłem tylko ramionami.

— Tak bardzo cię przepraszam... tak mi wstyd za niego — przeszły mnie ciarki.

— Skarbie, nic nie rozumiem. Uspokój się.

— Jestem na komisariacie... to mój ojciec... zabił twojego wujka, jechał pijany i go potrącił — zaczęła jeszcze głośniej płakać.

Straciłem na chwilę równowagę, musiałem przytrzymać się komody.

— Co się stało? — matka zapytała szeptem. Nic nie odpowiedziałem i kontynuowałem rozmowę z Olą.

— Ale skąd wiesz?

— No jestem na komisariacie, psy mnie przesłuchiwały... widziałam twojego tatę na korytarzu... on chyba mnie nie widział... ale policjant mi wszystko powiedział... tak bardzo przepraszam...

— Zaraz tam będę, czekaj na mnie. Na którym komisariacie jesteś?

— Na Woli ale, proszę nie przyjeżdżaj — krztusiła się od łez. — Nie będę mogła spojrzeć ci w oczy... — rozłączyła się.

Nie myślałem ani chwili.

Wybiegłem z pokoju, zszedłem na dół i zabrałem kluczyki od samochodu matki, które jak zawsze leżały na szafce w przedpokoju.

Wyjechałem z piskiem opon z bramy. Nie miałem prawka ale potrafiłem kierować. Nie raz jeździłem autem dziadka, po bocznych drogach w Sławie.

Zresztą miałem to wszystko gdzieś. Musiałem jak najszybciej znaleźć się przy Olce i to wszystko wyjaśnić.

Starałem się uspokoić oddech. Miałem w głowię tysiące myśli. Czy związek mój i Olki był kurwa jakiś przeklęty? Jak tylko zaczynało się układać to znowu coś musiało jebnąć. Ale ja będę o nas walczył, za dużo już razem przeszliśmy. Już nic nie mogło nas złamać. 

Nawet jeśli to co mówiła przez telefon było prawdą, to miałem to w dupie. Liczyła się dla mnie ona, a nie jej ojciec.

Ja pierdole, zawsze to samo. Zawsze gdy ci się spieszy to wszędzie pali się czerwone. Myślałem, że rozjebię kierownicę. Ściskałem ją z całej siły czekając, aż wreszcie będę mógł ruszyć.  Gdy tylko zapaliło się zielone, wjebałem się na pełnej piździe na skrzyżowanie.  Zostało mi ze jeszcze ze dwie ulice do przejechania. Na szczęście było już późno, więc na drogach było stosunkowo luźno.

Kątem oka zauważyłem, że jakiś mały gówniak zapierdala tą jebaną elektryczną hulajnogą prosto na przejście dla pieszych... przecież to on ma czerwone...

I świat nagle się zatrzymał, wszystko widziałem w zwolnionym tempie.

I już wiedziałem.

Miałem dwa wyjścia.

Albo potrącę tego chłopca i zostanie z niego miazga...

Albo odbiję na lampę i zostanie miazga ze mnie...

Chciałem jeszcze posłać mu lekki uśmiech, żeby niczym się nie martwił.



-----------------

I to tyle, po prostu.

Tak miało być.

Bez niepotrzebnego patosu i kombinowania.

Każdy z nas jest tylko człowiekiem. Nieistotne czy jest sławny, ładny, brzydki, mądry czy głupi. Wobec pewnych spraw wszyscy jesteśmy równi. Życie jest chujowe dla wszystkich. Dla jednych tylko trochę bardziej, a dla drugich trochę mniej.











A może to tylko kac jest?  |  MATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz