9.

1.3K 36 33
                                    

       W ciągu kilku kolejnych dni wypracowałem sobie prostą ale chyba skuteczną strategię. Nie myślałem. Wstawałem rano, szedłem do szkoły, wracałem do domu, udawałem, że się uczę, próbowałem pisać teksty i kładłem się spać. I tak w kółko. Czułem się jak chomik w jebanym kołowrotku. Nie myślałem co będzie jutro, pojutrze. Nie zastanawiałem się co czuję. Tak było łatwiej.

— Panie Matczak, jak pan obliczy to równanie jeśli drugi wyraz będzie miał postać ułamka, w którego mianowniku znajduje się pierwiastek? — zapytał niespodziewanie Abramczyk, nauczyciel matematyki.

Gnój dobrze wiedział, ze jestem matematycznym idiotą, dlatego lubił, co jakiś czas brać mnie do odpowiedzi i się pośmiać. A może chciał po prostu mnie czegoś nauczyć a ja sobie ubzdurałem, ze się na mnie uwziął?

— Panie Matczak?

— No cóż... — zacząłem się jąkać.

— Minuta — usłyszałem szept Szczepana.

— W sytuacji, gdy tak jak w podanym przez pana profesora równaniu drugi...

— To nie lekcja języka polskiego, nie musi pan odpowiadać pełnym zdaniem — przerwał mi mężczyzna. Już wiedział co kombinuję. — Konkrety panie Matczak.

— 20 sekund — szepnął mój przyjaciel.

— Oczywiście panie profesorze, ma pan rację. A więc, w takiej niecodziennej sytuacji...

I usłyszałem najpiękniejszą muzykę na świecie - zadzwonił dzwonek.

— Dobrze, niech wszyscy na rozwiążą to zadanie w domu — powiedział nauczyciel kończąc zajęcia. — Sprawdzę je w poniedziałek, na samym początku lekcji — uśmiechnął się do mnie wrednie i wyszedł z klasy.

— Proszę jeszcze o chwilę uwagi — Adaś wlazł na krzesło. — Pomyślałem, że może wyskoczymy całą klasą na schodki. Co wy na to? Dzisiaj o 18.00?

— O taaaak.

— Zajebisty pomysł.

— Lecimy.

Pomysł wszystkim przypadł do gustu.

— Co cię naszło? — zapytałem Adasia, kiedy wychodziliśmy ze szkoły.

— A nie wiem — wzruszył ramionami. — Dawno nie było okazji, żeby się wspólnie najebać. No i tobie przyda się jakaś porządna rozrywka.

— Ja chyba nie za bardzo mogę dzisiaj...

— Nawet nie próbuj — przerwał mi chłopak. — Punkt osiemnasta na schodkach, tam gdzie zawsze. Jak nie przyjdziesz to przyjadę po ciebie i przyprowadzę cię siłą.

— Dobra, dobra.

Kurwa, w sumie dawno nie byłem na dobrym melanżu. Granie z chłopakami w fife się nie liczyło.

           Zegarek na telefonie pokazywał 17.41. Miałem jeszcze trochę, czasu, żeby skoczyć do ropucha po jakieś alko.

Jak na sklep o wymiarach dwa na dwa, wybór mieli całkiem spory. Postawiłem jednak na klasyk: litr żubrówki i dwa czteropaki despa. 

Wychodząc ze sklepu, wpadłem na jakieś dwie laski.

— Przepraszam bardzo. Nic wam nie jest? — było mi głupio, że je tak staranowałem.

— Luz, wszystko okej — uśmiechnęła się jedna z dziewczyn, miała śliczny uśmiech. — Dobrze, że nie stłukły ci się zakupy — spojrzała na butelki, które miałem w reklamówce.

A może to tylko kac jest?  |  MATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz