34.

750 25 39
                                    

— Chłopaki zabierali mnie na randki w różne miejsca ale na pogrzeb jeszcze nikt mnie nie zaprosił — Ola roześmiała się głośno. — Znaczy nie, że to jest randka — poprawiła się szybko. — Po prostu cringowa sytuacja.

— Wiem, wiem — teraz ja się zaśmiałem. — Ale też pierwszy raz poprosiłem jakąś dziewczynę, żeby poszła ze mną na pogrzeb.

Śmialiśmy się ale chyba robiliśmy to trochę na siłę, żeby zapomnieć o tym co przed chwilą widzieliśmy. Na twarzy Oli dalej widoczny był rozmazany od łez makijaż. Chyba nie ma nic gorszego niż pogrzeb dziecka. Kurwa, przecież to dzieci powinny żegnać rodziców. Taka jest kolej rzeczy. Przeszło mi przez myśl, że niedawno sam chciałem zafundować coś takiego swojej rodzinie. 

— No dobra — westchnęła brunetka. — To co, dziękuję ci za ten wspaniały wypad. Będę spadać do domu.

— Czekaj, może Cię odprowadzę? Zamówię ubera — zaoferowałem.

Moi rodzice proponowali, że zawiozą nas do naszego domu albo odwiozą Olę ale odmówiliśmy. Chcieliśmy się trochę przejść, żeby odreagować, a ojciec z matką pojechali do znajomych.

— Nie, dzięki — odpowiedziała. — Pojadę tramwajem.

— Ale nie ma problemu. Daleko mieszkasz?

— Na woli — mruknęła. — Wejdziesz na moje blokowisko i jeszcze pobrudzisz sobie buciki albo garniturek.

Tadaam, wróciła "Olka - suka"

— Serio? — spojrzałem na nią.

— Sorry — wzruszyła ramionami. — Po prostu nie ma sensu, żebyś jechał przez pół Warszawy żeby odprowadzić mnie pod drzwi.

— A koniecznie musisz wracać? — naciskałem. Chciałem z nią jeszcze pobyć. Tak bardzo lubiłem te momenty kiedy nie zgrywała wrednej żmijki. — Możemy pokręcić się po mieście.

Uniosła brew i zastanawiała się chwilę nad propozycją.

— Okej, zróbmy Radkowi mini stype.

Jebnąłem śmiechem.

Wróciła moja Ola. No nie moja, tylko "Ola - spoko dziewczyna".

— Zajebisty plan. Wypijemy za jego zdrowie — spojrzała na mnie zdziwiona. — Kurwa, to znaczy pamięć.

— Debil — pokręciła głową  rozbawiona. — Gdzie tu jest jakiś sklep? Trzeba jakieś alko wziąć.

— Tu niedaleko jest chyba freshmarket.



— Nie wchodzisz? — zapytałem, gdy dziewczyna zatrzymała się przed wejściem.

— Idź sam, ja sobie zapale. Chyba dasz sobie radę? — prychnęła.

— Postaram się — odpowiedziałem ze śmiechem.



— Dzień dobry — przywitałem się z facetem siedzącym przy kasie, po czym udałem się prosto do działu z alkoholami. 

Kurwa, nie zapytałem Oli, co będziemy pić. Głupio się wracać bo obiecałem, że dam sobie radę. Wziąć po setce? Ćwiartce? Piwku? Biłem się z myślami, gdy nagle moją uwagę zwróciła duża butelka na ostatniej półce z winami.

"Wino Sangrita". Etykietka sugerowała, że miałem do czynienia z hiszpańskim trunkiem ale wiedziałem, że to zwykły sikacz. Mieszanka czegoś na kształt soku owocowego i spirytusu. Spojrzałem na cenę. Czternaście złotych za półtoralitrową butelkę. To potwierdziło moje domysły. A nie, 14.99 czyli piętnaście, ale i tak dobra cena. Wziąłem butelkę do ręki. Ja pierdole, ciepła. Z moich doświadczeń pamiętałem, że czegoś takiego nie da się pić ciepłego. Już gorszy mógłby być chyba tylko denaturat. Nie żebym próbował.

A może to tylko kac jest?  |  MATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz