Rozdział czwarty

20.5K 912 59
                                    


Avery

Miałam spocone dłonie, gdy opuszczałam swoją kamienicę. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że mogę tu nie wrócić. Zdawałam sobie z tego sprawę, bardziej niż chciałam przyznać nawet przed samą sobą. Słowa Libby wciąż siedziały w mojej głowie. To, co mówiła o tym człowieku. Doszłam do wniosku, że nie może być takim potworem, bo przecież usłyszałabym o nim. A do poprzedniego dnia nie zdawałam sobie pojęcia o jego istnieniu. Nie mogłam zamartwiać się na zapas, żeby nie oszaleć ze strachu.

Kierowca, który po mnie przyjechał, nie wyglądał na skorego do rozmów. Minę miał niepokojącą, przypominał mi trochę zabójcę z filmów, jakie widziałam. Swoje myśli znów zrzuciłam na strach, który nie chciał mnie opuścić. Obserwowałam całą drogę, próbując w ogóle nie myśleć. Wjechaliśmy na najbogatszą dzielnicę w okolicy, byłam przekonana, że gdzieś tu znajduje się dom mojego pracodawcy. Ku mojemu zaskoczeniu, nie zatrzymaliśmy się przy żadnej posesji. Jechaliśmy dalej, aż znaleźliśmy się na totalnym odludzi. Dopiero wtedy poczułam prawdziwy smak strachu. Chciałam nawet wyskoczyć z auta, które nie jechało zbyt szybko, więc może udałoby mi się uciec. W ostatniej chwili zauważyłam rezydencję, która znajdowała się z dala od reszty. Otoczona była wysokim murem, jakby to, co znajdowało się za nią, było największą tajemnicą, której nikt nie mógł poznać. Samochód dojechał do bramy, a ta rozsunęła się, ukazując zachwycającą wille. Była ogromna, zapierała dech w piersi i sprawiła, że na moment zapomniałam o swoich obawach.

Auto zatrzymało się tuż przed wejściem. Kiedy wysiadłam, zauważyłam kobietę, idącą w moim kierunku.

– Ty jesteś Avery Stone? – zapytała z przyjaznym uśmiechem.

– Tak, to ja – odpowiedziałam nieco skrępowana.

– Nazywam się Halle Barrett. Jestem odpowiedzialna za przeszkolenie cię do pracy, a także zapoznanie ze wszystkimi regułami, jakie obowiązują w tym domu.

Zza jej ramieniem zauważyłam dwóch mężczyzn, siedzących na tarasie na końcu domu. Obaj na mnie patrzyli, a ich zainteresowanie było widoczne nawet z tak dużej odległości. Szybko oderwałam od nich spojrzenie i skupiłam się na kobiecie.

– Domyślam się, że jest ich wiele.

– Sporo, ale dasz sobie radę.

– Nie mam wyjścia.

Uśmiechnęłam się blado, po czym jeszcze raz zerknęłam w stronę mężczyzn.

– To Jacob Blakemore i Carter Acosta. Z pewnością niedługo poznasz ich osobiście.

Policzki zapiekły mnie od wstydu, gdy moje gapiostwo zostało zauważone.

– Jacob jest moim szefem?

– Tak. Carter to jego przyjaciel i najbliższy pracownik.

Kiwnęłam głową w geście zrozumienia.

– W takim razie powiedz mi, co mam robić.

– Weź bagaż, wszystko ci wyjaśnię.

Złapałam za swoją torbę i wspólnie z kobietą weszłam do środka. Luksusowe wnętrze biło bogactwem i choć bardzo tego nie chciałam, gapiłam się na każdy centymetr tego miejsca.

– To główny salon. Po prawej znajduje się gabinet i sypialnia pana Blakemore'a. Do tych pomieszczeń nie wolno ci absolutnie wchodzić. – Poszła do końca salonu i wskazała na długi korytarz po prawej stronie. – Na końcu są schody, prowadzące do naszego skrzydła. Niedługo pokażę ci twoją sypialnię, ale najpierw kuchnia.

Blakemore Family. Tom 1. Jacob - WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz