Jacob
Zlokalizowanie miejsca spotkania Cino Onorato z mordercami naszej rodziny nie było trudne. Facet nie był nikim ważnym, ale miał niezły klub, z dobrze ukrytym pokojem, w którym załatwiał swoje interesy. Znajdował się on na parkingu klubu, za masywnymi metalowymi drzwiami. One były naszą ostatnią przeszkodą, do dostania się do środka.
– Skoro nikt tu nie stoi, wejście musimy być dobrze zabezpieczone – stwierdził Seth.
– Przygotowałem się na to – odpowiedział mu Alex, po czym zwrócił się do Richiego. – Masz to, o co cię prosiłem?
– Oczywiście.
Riechie kiwnął do jednego z ludzi, a ten podał mu niewielki, kwadratowy przedmiot. Zanim zorientowałem się, co to takiego, wyprzedził mnie w tym Vincent.
– Ochujeliście?! Nie będziemy wysadzać drzwi!
– W takim razie idź tam, zapukaj i powiedz, po co przyszedłeś. Kiedy już cię zastrzelą, zabierzemy się za mój plan – odezwał się Alex.
Wszystko zaczynało się od początku. Plan Alexandra był ryzykowny, ale zyskiwaliśmy dzięki niemu efekt zaskoczenia, który mogliśmy wykorzystać. Vincent wolał załatwiać sprawy po cichu, unikając rozlewu krwi, a nawet jakichkolwiek konwersacji. W tym wypadku nie mogło się to udać.
Po wymianie kolejnych zdań między moimi najstarszymi braćmi, przyszła pora, bym to ja się odezwał.
– Za chwilę nie będziemy mieli co tu robić. Trzeba działać.
– Jestem tego samego zdania – poprał mnie Seth. – Wysadź te drzwi, to jedyne wyjście.
Vin zacisnął usta. Wyglądało na to, że dał za wygraną. Alexander z niemałą satysfakcją podszedł bliżej i przyczepił ładunek na klamce. Miał ochotę na wielkie wejście, a ja nie zamierzałem mu w tym przeszkadzać. Kilka sekund później nastał wybuch, a gęsty dym uniósł się w górze. Wtedy weszliśmy do środka. Prowadził nas Alex, którego rozniósł się echem po całym pomieszczeniu.
– Wybaczcie, że nie pukam, ale sprawa jest pilna.
– Kim ty, kurwa, jesteś?! – krzyknął jakiś mężczyzna.
Dym zaczął opadać, dopiero wtedy zobaczyliśmy, z kim mamy się zmierzyć. Starszy mężczyzna przy kości siedział u szczytu stołu. Na widok potężnej armii ludzi za naszymi plecami pobladł. Kobieta i mężczyzna siedzieli obok niego i byli najprawdopodobniej tymi, którzy mieli odwagę sięgnąć po coś, co nie należało do nich.
– No tak. Nie przedstawiłem się. Alexander Blakemore. Razem z moimi braćmi przyszliśmy odebrać to, co nasze.
– Blakemore? – zapytał mężczyzna i spojrzał na dwójkę siedzącą obok niego. – Jesteście rodziną?
A więc nasze przeczucia nie były mylne. Podali się za Tristana i Evę.
– Nie wiem, kim są ci ludzie, ale z pewnością nie noszą naszego nazwiska.
Alex wyciągnął broń i skierował ją na nich. Wtedy wstali i zaczęli panicznie rozglądać się za drogą ucieczki.
– Oszukaliście mnie?!
– Oszukali. Z pewnością chciałbyś ich zabić, ale sprawa wygląda tak. Zabili mojego wujka i ciotkę, a ich córkę porwali, przetrzymując chuj wie gdzie. Mój brat ma dla nich niespodziankę, która pomoże im w odpowiedzeniu nam na kilka pytań. Rozsiądź się wygodnie, czeka cię niezapomniane przedstawienie.
Cino nie do końca rozumiał, co Alex ma na myśli. Musiałem przyznać, że sam niewiele z tego rozumiałem. Dopóki w ich stronę nie ruszył Richie. Zarówno mężczyzna jak i kobieta nie wyglądali na chętnych do rozmowy, a czas nam uciekał. Gdy kilku ludzi przywiązywało ich do krzesła, ja przyglądałem się zniesmaczonej minie Vincenta. Nie tak to sobie wyobrażał. Pewnie w tamtym momencie pomyślał, że rzeczywiście wystarczyło zapukać, bo Onorato od początku nie próbował nam przeszkodzić. Być może udałoby się to, ale pokaz siły zawsze działał zdecydowanie lepiej. Kilku jego ludzi przyglądało się temu, co działo się na ich oczach. W dłoniach trzymali gnaty, ale zdążyli opuścić je już jakiś czas wcześniej. Mimo wszystko obserwowałem dokładnie każdego człowieka, który mógł stanowić dla nas zagrożenie.

CZYTASZ
Blakemore Family. Tom 1. Jacob - WYDANA
RomanceAvery Ston rozpaczliwie potrzebowała pieniędzy. Musiała zdobyć je szybko, by uratować własne życie. Była nawet gotowa pracować jako prostytutka, by tylko przetrwać. Mogłoby się wydawać, że los uśmiechnął się do niej, gdy zaproponowano jej pracę poko...