Rozdział 54 Życzenie pierwsze

78 7 0
                                    


Rozsiadłam się wygodnie w fotelu na ganku, zaciągając raz po raz papierosem. Wsłuchiwałam się uważnie w otaczające mnie  dookoła dźwięki, rozmyślając jak rozwiązać tę patową sytuację. Jednak, czy istnieje rozsądne rozwiązanie? Wątpię. 
W pewnym momencie przypomniałam sobie o trzech życzeniach mojego oprawcy, a zarazem wybawcy. To jest właśnie wyjście. Ryzykowane, ale opłacalne. 
Zerwałam się na równe nogi. Popędziłam do garderoby, w której przebrałam się w mniej wyróżniające ubrania, a bardziej wpasowujące w tutejszy styl. Odłożyłam do szafy wzbudzające podejrzenia przedmioty. W tym wszystkie złote elementy, które mogłyby wskazywać, do jakiej grupy przynależę. Prawie wszystkie, ponieważ złoty łańcuszek, który wszyscy dumnie nosimy, NIGDY nie ściągamy. Gwarantuje nam bezpieczeństwo oraz daje immunitet, o którym inny tylko marzą. Wypracowanego szacunku nie można skrywać, trzeba się z nim obnosić, by przypadkiem rywale nie zapomnieli, kto w hierarchii rządzi. Schowałam go jedynie pod bluzkę, aby nie był tak widoczny dla ludzkiego oka. W końcu zamierzam wejść wprost do lwiej paszczy, a meksykańskie więzienia ponoć luksusem nie opływają. Jednak jeszcze mam kilka spraw do załatwienia na wolności.
Początkowo chciałam pojechać swoją czarną panterą, gdyż to auto nie służy do bojowych akcji, a bardziej cywilnych, lecz potem zdałam sobie sprawę, że pojazd za ponad pół miliona nie jednego zwróciłby uwagę. Zatem stanęło na zamówieniu miejscowej taksówki dla niepoznaki. 

Od zaufanego przyjaciela dowiedziała się, że poszukuję sierżanta imieniem Destin O'Hara. Pytałam młodą recepcjonistkę na komendzie o takiego pana. Niestety w odpowiedzi dostałam, że obecnie przebywa na tajnej misji i nie wiadomo, kiedy wróci. Natomiast po szepnięciu jej na uszko kłamstewka w postaci ,,Jestem jego dziewczyną, martwię się" - kazano mi wrócić na godzinę, bądź szukać w okolicach najpopularniejszej meksykańskiej knajpy w centrum. 
Jestem prawie pewna, iż nie powinna takich informacji udzielać nieznajomym, ale przynajmniej nie odchodzę z kwitkiem. 

Długo zastanawiać się nie musiałam. Od razu kazałam kierowcy jechać w miejsce, w którym spotkałam się z przyjacielem tuż przed moim porwaniem. W dodatku założę się, że właśnie w tej sprawie prowadzi obserwacje. Nawet trochę mi ich szkoda, liczą na powalające newsy, tymczasem nic się stamtąd nie dowiedzą. Brak jakichkolwiek śladów, poszlak, a pracownicy w tamtym czasie cieszyli się dniem wolnym. Powodzenia :)

Wyczekałam moment i w rytmach lokalnej muzyki Mariachi pomaszerowałam do celu. Nachyliłam się lekko, po czym delikatnie zapukałam w szybkę, odsłaniając przy tym uśmiech, skrywany pod pstrokatą prawie przezroczystą chustką osłaniającą mnie przed słońcem. Po paru chwilach niepewności przyciemniona szyba została opuszczona do połowy, pozwalając dojrzeć  śliczne oczka kierowcy. 

-Oszalałaś?! - krzyknął szepcząc i rozglądając się nerwowo dookoła.

-Nie ma tam nic ciekawego - wskazałam głową na restaurację po drugiej stronie ulicy. -A ciebie nie trudno namierzyć - powiedziałam z nutką drwiny w głosie. -Jako jednostka specjalna nie powinieneś się lepiej ukrywać? - dodałam z udawanym przejęciem. -Panie Destin'ie O'Hara - zaśmiałam się, robiąc przy tym nieco zdziwioną minkę, wciąż zwycięsko się uśmiechając.

-Skąd ty? A zresztą nieważne. Idź stąd, ktoś może cię zobaczyć - westchnęłam kręcąc głową.

-Pierwsze życzenie? - spojrzał na mnie zaskoczony. -Dotrzymuje obietnicy, a więc? 

-Pokaż mi coś, o czym nie wiem, a chciałbym wiedzieć - parsknął.

-21:00 przed wjazdem do miasta - puściłam mu oczko, po czym odwróciłam się na pięcie, powoli odchodząc w tym samym czasie, kiedy partner Destin'a powrócił do pojazdu.

Z oddali usłyszałam jeszcze ich krótką wymianę zdań między sobą:
-Kim była ta kobieta?
-Nie wiem, pytała o drogę - odpowiedział wymijająco kierowca.
-Nie wyglądała na miejscową.
-Ponieważ nią nie była.
-Wygląda znajomo.
-Znajomo?
-Przypomina nieco naszą uciekinierkę, przez którą swoją drogą teraz tu tkwimy!
-Ta nie miała tatuażu na szyi i sądzę, że szybko jej nie ujrzymy.

Kąciki mych ust mimowolnie uniosły się ku górze, a ja zniknęłam niepostrzeżenie wśród ulicznego tłumu.

Kilka godzin później 

W umówionym miejscu o wyznaczonej porze do mojego czarnego Mercedesa podjechał ciemny SUV, kierowca opuścił szybę do połowy, zsuwającą tym samym przeciwsłoneczne okulary z nosa. Gdy dostrzegłam w środku policjanta, wysiadłam ze swojego pojazdu, zamykając go z pilota. Mężczyzna powtórzył powyższe czynności, po czym dołączył do mnie w marszu przez leśną, wąską oraz nieco zarośniętą drużkę. 

-Wyprowadzisz mnie w las, gdzie twoi ludzie pozbędą się ciała? - spytał lekko drwiącym głosem.

-Kusząca propozycja - puściłam mu oczko. -Szkoda, że wcześniej na to nie wpadłam - zmriżył oczy, unosząc prawą brew do góry. -Swoją drogą ciekawe, że ot, tak postanowiłeś mi zaufać- przyłożyłam kciuka i palec wskazujący do brody, udając zaskoczoną.

-Nie ufam ci wciąż, ale wierzę, że nie masz złych intencji - uśmiechnęłam się podejrzliwie, delikatnie przygryzając dolną wargę. -A przynajmniej tym razem - dodał po chwili namysłu.

Przez resztę drogi nie zamieniliśmy, ani słowa więcej. Dopiero gdy dotarliśmy do docelowego punktu 2-kilometrowej wyprawy pieszej i zatrzymaliśmy się na zboczu wzgórza, odezwałam się jako pierwsza, opisując rozpościerający się przed nami tajemniczy widok pewnej posesji, o której istnieniu meksykańska policji nie wiedziała po dziś dzień. Jednakże mieszkańcy tego miejsca wynieśli się stąd parę miesięcy temu, kiedy srogo wojowaliśmy po mieście, przepędzając kolejne konkurencyjne biznesy. Chcąc, czy nie chcą skazani byli na porażkę, zatem pewnego pięknego wieczoru złożyliśmy im wizytę. Dnia następnego miejsce stało już opustoszałe. Z tego względu nic nie tracę na ujawnieniu owego obszaru, a wręcz przeciwnie. Zyskuję nieco zaufania, na które w rzeczywistości nie wysiliłam się zupełnie nic. Tym bardziej że wszystkie śladu zostały skrupulatnie zatarte przez najlepszych fachowców i żaden policyjny sprzęt tego nie odgadnie. 

-Niepozorny dom jednorodzinny przed nami, niegdyś był siedzibą jednego z bossów narkotykowych. W jego piwnicach młode niewiasty nocami wytwarzały towar na czarny rynek - Destin spojrzał na mnie zaciekawionym wzrokiem, widziałam ten błysk w oczach i nutę podejrzenia względem mojej osoby. -Interes kręcił się bardzo dobrze, bezkonkurencyjnie miażdżąc mniejsze biznesy, ale jak wszyscy wiemy, nic co dobre nie trwa wiecznie, a hierarchia lubi mieć dużo szczebli, gdzie najwyższe mogą zajmować tylko wybrańcy.

-Co chcesz przez to powiedzieć? Wiesz, co się z nimi stało? - zapytał.

-Z nimi nie, ale co wydarzyło się tutaj owszem. Chodź - zeszłam ciut niżej wzgórza, po czym machnęłam dłonią na funkcjonariusza, aby podążał za mną.

-Po mieście krążą plotki o niezapowiedzianym pod okryciem nocnego nieba nalocie wrogich grup - kontynuowałam opowieść schodząc z góry. -Kim byli ludzie, którzy puścili z dynem niepozorną kryjówkę przestępców? Do dziś ich nie uchwycono, bo słuch po nich zaginął - zatrzymaliśmy się przed domem.

-Chcesz wejść do środka? - spytałam.

-A jeśli ktoś będzie w środku?

-Już dawno opuścili to miejsce. Schron, o którym wszyscy wiedzą, przestaje być bezpiecznym, czyż nie? - przytaknął.

Po wejściu do budynku można było zauważyć, że zostało ono opuszczone w biegu. Porozrzucane po ziemi papiery, pozrzucane ozdoby, poprzewracane meble i pootwierane w nich szuflady oraz szafki. Prócz tych elementów wnętrze domu utrzymane było we względnym porządku, a przynajmniej na pierwszy rzut oka.  
-Oj będziesz miał panie policjancie sporą zagwozdkę - pomyślałam, szyderczo się przy tym uśmiechając.


The LegendsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz