Za kilka minut powinniśmy być wolni. Słońce zbudziło się ze snu, dając nadzieję. Zrezygnowałam z samotnej ucieczki, a czy rzezimieszki dotrzymają obietnicy, skoro Jay miał plan zapasowy? Hm, a co jeśli to wcale nie był plan zapasowy? Główny?
Dwóch młodych meksykanów oraz jeden w średnim wieku weszli uzbrojeni do pomieszczenia, w którym przebywaliśmy. Jeden z nich dzierżył w dłoniach maczetę. Drugi w rozpiętej bordowej koszuli nosił przy sobie dwa glocki schowane w taktycznych, skórzanych kaburach na szelkach. U trzeciego natomiast dostrzegłam nóż myśliwski przypięty do paska. Podeszli bliżej. Nieznajomy w czarnym T-shircie kopnął z pogardą Jay'a w nogę sprawdzając, czy jeszcze żyje. Nie długo była czekać, aby komandos stosownie mu się odszczekał. Najbardziej zaś elegancki z ich trójki, kucnął przy mnie. Chwycił za podbródek, nakierowując tym samym mój wzrok na jego osobę. Drugą dłonią przejechał leniwie po długich włosach, przerzucając je mimowolnie na przód.-Chica* - przekręcił moją głowę w stronę rannego. -Patrz - zaśmiał się szyderczo, po czym skinął do znajomego z bronią białą.
Bandzior podbiegł do wojskowego, biorąc przy tym duży zamach nogą. Dość ciężkie obuwie momentalnie poczuło bliższą więź z twarzą ukochanego, obalając go tym sposobem na ziemie. Gdy się przewrócił, nieznajomy zadał mu jeszcze kilka mocnych kopnięć, które przyjął na brzuch oraz klatkę piersiową. Obawiałam się w tamtym momencie o połamane wcześniej żebra. Oby tylko nie przebiły płuc. Kiedy zaczął pluć krwią, kazali zaprzestać. Na razie.
-Gdyby go tak zabić? - mruknął pod nosem sam do siebie.
-Co da ci jego śmierć? - spytałam, odtrącając jego dłoń od mojej twarzy.
-Ma znak najemnika. My nie lubimy najemników - pokręcił głową na boki. -On do piachu, chica do nas - uśmiechnął się złowieszczo.
-A co ci po martwej chice? - zmarszczył czoło. -Odbierzesz mu życie, ja odbiorę sobie - dodałam opanowanym głosem.
-Głupia? Czy tak odważna? - ponownie skinął do mężczyzny obok.
Oprawca nachylił się nad Jay'em. Rozciął ostrzem bluzę, po czym powolnymi ruchami zaczął nacinać jego skórę.
-To i to! - odrzekłam, donośniejszym głosem.
W oczach Latynosa dostrzegłam nagłą złość. Z nerwami wstał, zgarnął ze stołu pod ścianą butelkę tequili, którą wcześniej tam odłożyli. Stanął nad poobijanym. Odkręcił butelkę, rzucając korek pod moje nogi, po czym z impetem wylał całą zawartość szklanego naczynia, na świeże rany komandosa. Grymas bólu natychmiast pojawił się na jego twarzy. Zamknięte oczy oraz mocno zaciśnięte usta. Wszystko, by nie wydać z siebie najmniejszego dźwięku i nie dać satysfakcji przeciwnikom w jakże nierównej walce. Kiedy złoty trunek przestał lecieć, rozbił gniewnie flakon o ziemie tuż nieopodal jego głowy. Drobinki rozprysnęły się po całym pomieszczeniu, raniąc mnie przy w dłonie, którymi osłoniłam twarz.
Nagle spojrzał w moją stronę. Przypomniał sobie o moim istnieniu. Nie dobrze. Agresywnym krokiem zbliżył się nieco, złapał za moje włosy, owijając je sobie wokół nadgarstka. Mocnym szarpnięciem zmusił, abym wstała. Następnie zaciągnął w stronę stołu, by kilkukrotnie uderzyć mą głową o wytarty blat, wykrzykując przy tym losowe dla mnie słowa w języku hiszpańskim. Z czasem przyozdobiłam nudny, wyblakły blat nadając mu koloru. Nos prawdopodobnie złamany. Łuk brwiowy ponownie rozbity, a sińce stroiły pozostałe nieskazitelne do tej pory części ciała.-Perra!** - rzucił mną o ceglaną podłogę.
Nim zdążyłam się zorientować, on siedział już na mnie okrakiem, zaciskając swe nieczyste kłykcie na moim gardle. Odruchowo zaczęłam się wić, jak wąż. Złapałam za jego nadgarstki, starając się oderwać dłonie od szyi. Pech chciał, że miałam mniej siły. Musiałam szybko oraz mądrze myśleć. Jednakże, jak dociekać czegoś rozumem, gdy tchu Ci brak? Czułam, że umieram, ale to jeszcze nie czas na mnie! Otworzyłam oczy i wtedy dostrzegłam wiszące kabury. Są na wyciągnięcie mojej ręki, wystarczy, że mężczyzna gibnie się raz jeszcze do przodu i sukces. Jak mogłam o tym zapomnieć? Kiedy wyprostował plecy, nachylając się bardziej oraz niestety wzmacniając uścisk, pośpiesznie otworzyłam kaburę, złapałam za broń i bezzastanowienia oddałam strzał. Oprawca padł. Spojrzenia, pozostałych skierowały się na naszą dwójkę. Zrzuciłam postrzelonego z siebie, chwytając w międzyczasie drugiego glocka. Oddałam kolejne strzały w stronę napastników. Musiałabym szybsza, szczególnie że zaczęli łapać się za swoje kabury. Tego na ziemi również dobiłam, tak dla pewności. Rozejrzałam się po pomieszczeniu nerwowo, wysłuchując zbliżających się potencjalnych kroków do budynku. Bałam się, że strzały mogły kogoś zaalarmować, ale chyba tak się nie stało. Wsadziłam jedną broń za pasek na plecach, aby mieć wolną rękę do podtrzymania nią Jay'a.
CZYTASZ
The Legends
ActionZastanawialiście się kiedyś, jakby wyglądało Wasze życie, gdybyście odeszli od wyznaczonych schematów oraz norm, jakie rządzą światem? Ja często nocami o tym rozmyślałam. Pragnęłam być kimś więcej, niż kolejnym, zwykłym szarym człowiekiem pracującym...