Rozdział 20 Silence

195 16 1
                                    


Zajechałam pod dom. W trakcie drogi pozbyłam się koszulki. Stałam chwilę, na podjedziecie, zastanawiając się, czy może jednak nie zawrócić? Ale stwierdziłam, że to jednak zły pomysł. Próbowałam, jak najmniej rzucać się w oczy wjeżdżając do garażu. Niestety na dźwięk silnika zbiegli się praktycznie wszyscy. I właśnie tego chciałam uniknąć. Niewygodnych pytań i dociekań. Nie mogę ujawnić prawdy, ale oszukiwanie ich będzie jeszcze cięższe. Będę zmuszona złamać, jako pierwsza jedną z naszych zasad.

Spojrzałam kątem oka na chłopaków. Już widziałam te ciekawskie spojrzenia. Ani trochę nie miałam ochoty się tłumaczyć. Na samą myśl jestem już zmęczona.

Wzięłam głęboki wdech i wydech, po czym zgasiłam silnik i wysiadłam z samochodu. Włosami starałam się zakrywać, jak największą część twarzy, jakby miało to w czymś pomóc. Przy wysiadaniu zakręciło mi się lekko w głowie, przytrzymałam się ręką o brzeg dachu auta. Moje zachwianie wystarczyło, aby zaraz podbiegli do mnie zaniepokojeni.
Z grymasem niezadowolenia na twarzy odwróciłam się w ich kierunku. Zaszokowałam moich panów. Chyba po raz pierwszy zabrakło im języka w buzi. Widziałam ich krzywe spojrzenia, zaniepokojenie, czy przerażenie w oczach.
Wzruszając ramionami, bez słowa ich wyprzedziłam i lekko kuśtykając, udałam się do salonu.
Po drodze zgarnęłam ze stołu paczkę fajek oraz zapalniczkę. Wyluzowana klapnęłam na kanapie, odpaliłam papierosa i delektując się nim, spoglądałam na mężczyzn stojącym przede mną.

-Gdzie byłaś? - Tony zebrał się na odwagę i jako pierwszy zadał swoje pytanie.

-Tu i tam - odpowiedziałam obojętnym głosem.

-Kto cię pobił? - wtrącił Jay.

-Czy to ważne? - zaciągnęłam się. -Było minęło - wzruszyłam ramionami.

-Ważne! - krzyknęli chórem. -Nam każesz mówić o takich sytuacjach, następnie stajesz w naszej obronie, a kiedy my się pytamy, milczysz! - ton głosu komandosa stał się donośniejszy. -Nie uważasz to za lekką hipokryzję?! 

W międzyczasie Carter przybiegł z apteczką. Usiadł obok mnie, po czym zaczął opatrywać moje rany.

-Poznanie prawdy nic, by wam nie dało - spojrzeli zaskoczeni. -W tym przypadku zemsta byłaby niemożliwe, a przynajmniej na razie - zgasiłam dymka. -Poza tym, zapewne jeszcze nie raz zobaczycie mnie w takim stanie, a ja was. Taką mamy pracę - zaśmiałam się pod nosem, po czym wstałam z kanapy.

Chwiejnym krokiem udałam się w stronę schodów prowadzących na wyższe piętro, pozostawiając towarzyszy za sobą. A przynajmniej tak mi się wydało, dopóki jeden z nich nie pomógł uporać mi się ze stopniami, które jak się okazało, stały się dla mnie wyzwaniem.
Jay wziął mnie na ręce, po czym bez problemu pokonał je ze mną.

-Dokąd idziesz? - zaczepił mnie, kiedy zauważył, że udaję się w kierunku tarasu.

-Nie chcę straszyć małej moim wyglądem, wystarczająco dużo przeszła, nie dokładajmy jej - wysiliłam się na sztuczny uśmiech.

-Musisz odpocząć szefowo - złapał mnie delikatnie za nadgarstek. -Chodź - zaprowadził mnie do swojego pokoju.

Kazał mi usiąść na łóżku, po czym wyszedł na chwilę, by zaraz wrócić z apteczką oraz lekami przeciwbólowymi. Nie chciałam, aby opatrywał moje ciało, ale uparł się osioł. Delikatnie odkaził ślady zranienia na mojej twarzy, następnie posmarował specjalną maścią, a rany, z których wciąż sączyła się krew, zakleił plastrem. 
Pewnie każdy inny w takiej sytuacji szybko udałby się do lekarza, ale w naszej branży jest to niemożliwe. Musimy sobie radzić środkami dostępnymi akurat pod ręką. Takie rzeczy muszą pozostać w tajemnicy. Świat nie o wszystkim powinien wiedzieć. Są rzeczy, które lepiej zamieść od razu pod dywan, jak na przykład obecna sytuacja.

-Szefowo martwimy się o ciebie - patrzył na mnie. Niestety przez maskę nie mogłam rozszyfrować, o czym myśli.

-Będzie dobrze - położyłam swoją dłoń na jego, uśmiechając się przy tym delikatnie.

-Miejmy nadzieję, bo wyglądasz fatalnie - pokręcił głową.

-Dzięki, jak zawsze uroczy - kiedy próbowałam się położyć, niechcący syknęłam z bólu. Materiał kurtki podrażnił ranę ciętą na klatce, przez co postanowiła o sobie przypomnieć i tym samym zwrócić uwagę mężczyzny, który już wychodził z pokoju, ale postanowił sprawdzić mój stan.

Jestem im wszystkim wdzięczna, że tak się o mnie martwią. Widać, iż powoli stajemy się rodziną, jaką planowaliśmy. Jednakże czasem ich dociekliwość przechodzi wszelkie granice i kiedyś mnie to wykończy. Przysięgam. Coś czuję, że życia prywatnego za grosz nie będę miała. Natomiast oni będę więcej o nim wiedzieć, niż ja sama.

-Pokaż - stanął przy łóżku wpatrując się we mnie oraz opierając ręce o biodra.

-Wszystko w porządku, po prostu zapomniałam i dotknęłam twarzy - uciekałam wzrokiem.

-A ja urodziłem się wczoraj - usiadł na brzegu łóżka. -Żyje dłużej na tym świecie, niż ty szefowo. Przeszedłem dużo więcej i widziałem rzeczy, które wolałbym zapomnieć, zatem nie oszukasz mnie - pokręcił głową, po czym zbliżył się jeszcze bardziej. 

Jay złapał za zamek od kurtki, zgromiłam go wzrokiem, lecz nie przejął się tym. Zaczął powoli odcinać ekspres. Złapałam go za dłoń, powstrzymując przez chwilę.

-Nie! - zabroniłam kategorycznie.

-Boisz się, że zobaczę twoje piersi, czy to, co tam ukrywasz? - milczałam. -Zdążyłem się połapać, ale nie chciałem pytać. Zapomniałaś, że byłem komandosem? - zaśmiał się.

Zabrałam dłoń. Jay rozpiął do końca kurtkę. Gdy ujrzał wyryty pomiędzy piersiami znak Cripsów, nie odezwał się słowem. Pomógł mi się podnieść oraz zdjąć kurtkę. Następnie zdezynfekował dokładnie ranę, a także ją zabandażował. 

Nie chciałam, by ktokolwiek o tym wiedział. Jednak poczułam ulgę. Myślę, że jemu mogę zaufać. Mężczyzna, choć najbrutalniejszy z całego domu, mimo wszystko ma dobre serce. Od początku naszego poznania pilnuje mnie i zawsze jest obok, gdy potrzebuje pomocy. Zabawne. Nigdy bym nie pomyślała, że zamaskowany szaleniec stanie się moim najlepszym sprzymierzeńcem. Jay wiele razy mi udowodnił, że mogę na nim polegać. Nie mówiąc już o tym, że pomógł mi stać się szefową, jakiej oczekiwali pozostali. Wiele musiał się wycierpieć przez ten czas, jak np. zaakceptowanie Senri'ego, czy też moją nieudolną naukę strzelania. 

Chłopak po opatrzeniu mnie wstał z łóżka, przykrył mnie do połowy, aby nie urazić mojej blizny. Po czym skierował się do wyjścia.

-Jay - zawołałam mężczyznę. Odwrócił się. -Zachowasz to dla siebie - przytaknął niechętnie.

-Zmierzasz do piekła szefowo - dodał ozięble.

-Więc spotkamy się tam - odrzekłam szeptem.

-Oby nie - opuścił pokój.

Przyjaciel, wychodząc, zgasił światło, a ja odpłynęłam do krainy Morfeusza.

The LegendsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz