Rozdział 86 Sidła rozstawione

40 2 0
                                    


Jay zawiózł mnie prosto do naszej rezydencji. Jednak kilka metrów przed nią zatrzymał się na poboczu. Wysiadł, po czym wyciągnął z bagażnika czarną, sportową torbę, którą mi wręczył.

-Normalne ubrania - zamknął z powrotem drzwi samochodu pozwalając przebrać mi się na szybko.

Zrzuciłam wyzywające szmatki i od razu lepiej się poczułam. Dałam znam Jay'owi, że może wrócić do pojazdu, po czym wjechaliśmy na podjazd willi. 

-Co to za samochody? - rozglądałam się przez szybę z zaciekawieniem dookoła siebie, bacznie obserwując czarne hummery. -Mamy gości? - spytałam, wysiadając z nissana.

-Tak jakby - odparł komandos, wyciągając do mnie rękę.

-Co robisz? - niechętnie podałam dłoń, nie chciałam, aby nasza relacja wyszła na jaw.

-Już nic nie ma znaczenia - zatrzymał się nagle, stając przede mną.

Wojskowy uniósł do góry bandanę, po czym złożył szybki, czuły pocałunek na mych ustach, sprawiając mnie tym samym w zakłopotanie. Dziwna atmosfera tutaj panuje. Mój wybawca również nietypowo się zachowuje. I te wszystkie nienależące do nasz auta. Coś się dzieje, coś, o czym nie mam pojęcia, a chyba powinnam.

-Zapraszam - otworzył drzwi wejściowe, po czym wciąż trzymając mnie za dłoń, zaprowadził wprost do salonu.

Kiedy weszliśmy do pomieszczenia, ujrzałam całą moją familię ustawioną w jednym rzędzie, ubraną w bojowe stroje, zamaskowane twarze i pełne uzbrojenie. Natomiast po chwili z końca pomieszczenia wyłonili się z cienia kolejni zamaskowani, odziani w ciemne stroje mężczyźni.

-Jay? - spojrzałam pytająco na mężczyznę.

-To ci się przyda - wyciągnął zza pleców złotego deagle'a należącego do mnie, a następnie podał.

Odebrałam broń. Czuje się dość mocno zmieszana i nie wiem, co mam myśleć w obecnej sytuacji. Czy to wszystko tak łatwo mnie przerosło? Tyle czasu radziłam sobie sama i jakoś sprawnie szłam przez życie. Bywały delikatne potknięcia, a nawet momenty kiedy miałam ochotę rzucić to wszystko i uciec daleko hen w nieznane. Jednak coś powstrzymywało mnie przed tym pomysłem, odpychając chwile słabości, pozwalając ukoić ból, zapomnieć. Później spotkałam szaloną gromadkę, którą ze spokojem nazwać mogłam rodziną. Od tej chwili oni dawali mi oparcie, mimo faktu, że pełnili też rolę moich pracowników. Jednak sprawnie odróżnialiśmy pracę od życia prywatnego. Choć często mieszały się ze sobą te dwie rzeczy. Zabawne, czyż nie? Zabawne jak jedna osoba, potrafi zapoczątkować szereg różnych zdarzeń. W moim przypadku wszystko rozpoczęło się od ucieczki harleyem i ponownym odnowieniem kontaktu z Tonym.
Okręciłam pistolet w dłoni, lustrując go wzrokiem, który przekierowałam na zamaskowanych mężczyzn, do których szeregu dołączył właśnie Jay, puszczając moją dłoń i stając koło pozostałych.

-Nie mogłem cię mieć - przed szereg wyszedł Ricardo. -Teraz już wiem czemu - skinął głową do wojskowego, który odwzajemnił jego gest. -Umowa aktualna - wyciągnął zza marynarki teczkę, która przysporzyła nam wszystkich wielu problemów. -Ciebie nie zdobyłem, lecz władza będzie nasza - położył dłoń na ramieniu mężczyzny stojącego obok niego. -Co nie Thiago? - spojrzał na zamaskowanego, na którego ramieniu trzymał dłoń.

-Prawda - odrzekł srebrnowłosy, uchylając maskę i puszczając mi oczko.

-Nadszedł czas - zwrócił się do mnie Jay. 

-Nadszedł czas? - powtórzyłam z zakłopotaniem w głosie.

-Tak - przytaknął męski głos zza moich pleców. -Czas minął, spełnić trzecie życzenie - ujrzałam sprawcę moich trosk po odwróceniu się. 

Zdradziecki policjancik w mym domu interesujące.

-Wiecie o wszystkim? - mężczyźni chórem przytaknęli, po moim pytaniu. -Dobrze więc - westchnęłam. -A kim są panowie z tyłu? 

-Wsparciem - odparł jeden z nich. -Nie analizuj, przebierz się i jak należyta szefowa poprowadź nas do zwycięstwa - skinął głową. -Dziś my również należymy do Ciebie.

Intrygujące, jak cała sytuacja. Jednak mają rację, w końcu trzeba to rozwiązać. Bez zbędnych pytań, pobiegłam się przebrać w bardziej bojowe ubrania, zgarnęłam też całą przygotowaną dla mnie wcześniej przez Jay'a broń oraz kamizelkę, a następnie dołączyłam do grupy. 

-Gotowi?! - krzyknęłam?

-Gotowi! - odkrzyknęli równym tonem. 

-Pakować się do fur i wyprowadzić złote cuda. Nie będziemy się kryć, niech wiedzą kto po nich idzie! - skierowałam się do wyjścia, a pozostali podreptali za mną.

Legendy same się nie napiszę. Zalążek historii trzeba dać poznać ludziom, by dalej sami mogli opowiadać innym niesamowite, niestworzone i być może nie do końca prawdziwe opowieści o grupie widmo, która pojawiła się znikąd, a zagarnęła wszystko.
Nieznajomi towarzyszący nam dziś w niemożliwym zadaniu przekazali mojej familii, że poszukiwany przez nas cel, ukrywa się w hangarach, ukrytych gdzieś pośrodku lasu. Prawdopodobnie porwali kogoś i dziś ma odbyć się egzekucja tej osoby, chyba że dopełnienie interesów z szefem porwanego dojdzie do skutku. W każdym razie jest to idealna szansa dla nas, ponieważ nie mamy dojścia do bossa, gdy skrywa się w murach swej rezydencji pod stałą, uzbrojoną w AK-47 ochroną. Druga taka okazja, kiedy opuści dom, bez nadzoru może się nie nadarzyć.
Nie wjeżdżaliśmy samochodami za głęboko w las. Zbyt bliska odległość mogłaby okazać się niebezpieczną. Dlatego resztę drogi pokonaliśmy pieszo, przystając co jakiś czas i oglądając się z ukrycia dookoła siebie, wypatrując wroga. 
W pewnym momencie naszą wędrówkę przerwał Kian informując o zabudowaniach przed nami. Kazała paść drużynie na ziemie i czekać na rozkaz. Skryłam się za krzakiem, zza którego wraz z komandosem obserwowałam uzbrojonych wrogów krążących po otoczonym siatką placu, zastanawiając się, gdzie może skrywać się przywódca oraz zastanawiając, jak niepostrzeżenie dostać się do wewnątrz hangaru. Niestety obawiam się, że na cicho może się nie udać. Co prawda na głośno przerywamy pod względem liczebności, lecz nasze szeregi liczą wykwalifikowanych wojskowych, agentów, płatnych zabójców, a nawet morderców, ale tę części opowieści pomińmy. Zatem pod względem doświadczenia posiadamy niemałą przewagę.
Obejrzałam się za siebie, zawieszając na chwilę wzrok na mojej szalonej bojówce, po czym spojrzałam na Jay'a.

-Dalej uważasz, to za dobry pomysł? 

-Za jedyny pomysł - poprawił, przytakując. -Naya - położył dłoń na moim ramieniu. -Po co nas zjednoczyłaś? - przekręciłam delikatnie głowę na lewą stronę. -Pragnęłaś wolnego życia, życia, które będzie grało pod Ciebie, nie ty pod nie. Zamarzyła Ci się więc władza, bo tylko ona w stanie jest spełnić Twoje oczekiwania. Zgromadziłaś grupę wariatów - popatrzył po obecnych. -Grupę, która tak jak Ty, została wykluczona ze społeczeństwa. Dałaś im nadzieję. Ofiarowałaś coś, czego nie doświadczyliśmy wcześniej w życiu. Nazwałaś nas rodziną. Wskazałaś naszą przynależność. Nie byliśmy już wyrzutkami, odpadami społeczeństwa nadającymi do eksterminacji, jak te szczury - wrócił wzrokiem na mnie. -Gotowa byłaś umrzeć za nas - skinęłam głową. -Dziś my gotowi umrzeć jesteśmy za wspólne marzenie - położył drugą dłoń, na moim ramieniu, po czym oddał mi opuszczeniem głowy szacunek.


The LegendsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz