Pustka

26 3 79
                                    

Wszystko teraz dzieje się bardzo szybko. Lekarz wpada z mamą do domu i zajmuje się Kaenem. Nie odbieram połowy bodźców z otoczenia. Słyszę pojedyncze słowa, czuję, że ktoś chwyta mnie za rękę i wyprowadza z pokoju. 

- Mirai! Mirai, halo!- ktoś do mnie mówi, ale nie wiem kto. Wszystkie obrazy zaczynają zlewać się w jedną plamę.

Otwieram oczy, nie wiem, ile godzin minęło, ale teraz już widzę wszystko wyraźnie. Nie jestem u siebie w domu, rozglądam się i stwierdzam, że jestem na szpitalnej sali. W drzwiach zaraz pojawia się lekarz.

- Obudziła się pani...

- Co się stało?

- Reakcja na stresującą sytuację, nic pani nie jest, dziecku również.

- Co z moim narzeczonym?

Lekarz nagle milknie. Zaciska usta i patrzy na mnie spojrzeniem pełnym współczucia.

- Co z nim?!- krzyczę.

- Sytuacja jest...

Nagle do sali wbiega pielęgniarka. Jest cała umazana krwią. Mam nadzieję, że nie tą samą, która płynie w żyłach mojego ukochanego, jednak szybko przekonuję się, że nadzieją jest matką głupich.

- Doktorze, potrzebujemy kolejnego lekarza! Chłopak znów się zatrzymał, jeszcze chwila, a z jego serca nic nie zostanie!

Mężczyzna odwraca się na pięcie i wychodzi z sali.

***

Stoję nad grobem mojego narzeczonego, ojca mojego dziecka, które noszę pod sercem. Łzy same lecą mi z oczu, tylko czuję, że ktoś głaszcze mnie po plecach. Odwracam się i dostrzegam swoją mamę. Obok niej stoi mój tata, a trochę dalej inni ludzie. Rozpoznaję ich wszystkich, to nasi przyjaciele i rodzina. Słyszę przerażający krzyk. Dopiero teraz dostrzegam, że obok mnie stoi Azula. Zanosi się płaczem i upada na kolana z bezsilności.

Zaczynam zastanawiać się, co ja zrobię bez mojego kochanego Kaena. Zawsze gotowego, aby pomóc, okazującego mi miłość na każdym kroku. Zabrakło go z dnia na dzień, czuję pustkę. Chcę go przy sobie, tu i teraz. Tak dużo jeszcze mógł dać światu... naszemu dziecku. Wiem, że byłby wspaniałym ojcem, choć nie planowaliśmy już zakładać rodziny, to Kaen po przyzwyczajeniu się do sytuacji naprawdę się cieszył. 

Wniósł wiele radości do mojego życia. Codziennie rozśmieszał, przytulał, po prostu kochał mnie taką, jaka jestem. Teraz nagle go nie ma. Leży kilka metrów pod nami, zimny... martwy. Czy to możliwe, że już nigdy nie usłyszę jego śmiechu? Czy to możliwe, że nie zamienię z nim już ani zdania? Jestem w rozsypce, nie wiem, jak ja się pozbieram po jego śmierci. Czuję wokół siebie chłód. "Zimno tu bez ciebie", myślę. 

Ktoś chwyta mnie za ramię, ale gdy się odwracam, nie widzę za sobą nikogo. Chwila... Gdzie wszyscy się podziali? Teraz słyszę, że ktoś mnie woła, ale nadal nikt nie pojawia się na horyzoncie. Co się tutaj dzieje?

***

Straciłam poczucie czasu i przestrzeni. Muszę zamrugać kilka razy, aby wrócić do rzeczywistości. Nie stoję już na cmentarzu. Nadal leżę na szpitalnym łóżku, znowu musiałam stracić przytomność. Ale czy ja straciłam ją na pogrzebie, czy pogrzeb w ogóle się nie odbył? Nie jestem w stanie tego stwierdzić. Rozglądam się i widzę, że w rogu stoi mój tata.

- Tato...- wołam go, bo nie zauważył, że się ocknęłam, wpatrywał się w podłogę.

- Kochanie...- od razu podchodzi do mojego łóżka i chwyta mnie za rękę.

Ognista krew// ATLA fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz