Vincent
Przed wylotem do Włoch, ojciec postanowił zorganizować w domu jeszcze jedno spotkanie z Danielsami. Tym razem w towarzystwie ojca i braci pojawiła się także Nora. Obserwowałem ją z okna i czułem się tak, jakbym patrzył na trawnik. Nie czułem zupełnie nic. Żałowałem, że nie była jedną z nielicznych kobiet, które potrafiły przyciągnąć moją uwagę. Wtedy ten ślub nie byłby może tak zły. Nie... Ślub był dobry i słuszny, ale z wyjątkiem większej władzy nie dostawałem nic więcej. Planowanie potomstwa z tą kobietą zdawało się być jak rozmowa o biznesie. Wiedziałem to, mimo że nie podjąłem z nią jeszcze tego tematu.
Wyjątkowo szczupła blondynka z pustym spojrzeniem wydawała się uśmiechać, choć nawet jej uśmiech przypominał grymas. Była ładna. Nie piękna, nie idealna, nie wyjątkowa. Po prostu ładna, zwykła. Patrząc na nią miałem tylko jedną myśl – mogło być gorzej.
Zszedłem na dół, stając u boku ojca. Powitaliśmy naszych gości, zapraszając na rozmowę do głównego salonu. Moja matka dołączyła do nas i zaproponowała, że zabierze Norę ze sobą. Chyba każdemu było to na rękę. Kiedy zostaliśmy w męskim gronie, ojciec zabrał głos.
– Nie będzie mnie przez kilka dni, ale jeśli wydarzy się coś ważnego, Vincent będzie na miejscu.
– Interesy? – zapytał z zainteresowaniem Martin.
– Jeśli okaże się, że sprawa jest warta zainteresowania, dowiesz się o tym pierwszy.
Zaskoczyło mnie, że ojciec nie odpowiedział o wszystkim od razu. Czyżby nie ufał im tak, jak mogło by się wydawać? A może wolał nie mówić o czymś, co nie było do końca pewne?
– No dobrze. Pogadajmy więc o naszych interesach.
– Mamy dla was ciekawą propozycję – odezwał się Killian.
Spojrzałem na niego z zainteresowaniem i starałem się ukryć niechęć do tego człowieka. W parze z naszym zawodem chodziła pewność siebie, jednak jego pewność stanowczo przekraczała normę.
– Zamieniam się w słuch – powiedział ojciec.
– Ze sprawdzonych źródeł wiemy, że stan Connecticut jest wolny.
– Wolny? – zapytałem zaskoczony.
– To chyba jasne – rzucił Killian. – Nie ma nikogo, kto stanąłby nam na drodze po władzę. Ale kilku szykuje się już do objęcia tego terenu.
– Wiem, co to znaczy – warknąłem. – Jak do tego doszło.
Wtedy Killian ułożył usta w diabolicznym uśmiechu, a w ślad za nim poszedł jego ojciec i brat. Zmrużyłem oczy, czekając na ich wyjaśnienia.
– Powiedzmy, że wykorzystałem odpowiedni moment.
Kątem oka zauważyłem, że ojciec się spina. Wiedziałem, że na zbyt wiele im pozwala. Szybko zaczęli działać na własną rękę. Wystarczyło, że byli pewni naszego poparcia. Już miałem się odezwać i powiedzieć na głos, co myślę, ale ojciec mnie wyprzedził.
– Chyba nie tak się umawialiśmy.
– To prawda, ale okazja nasunęła się sama. Miałem czekać na kolejną? Mamy wolny teren. Nikt nie wie o tym, kto go oczyścił, więc wszyscy obserwują to, co się wydarzy.
– Do rzeczy – głos zabrał Martin. – Wyślę tam Diego i część swoich ludzi, potrzebuję także części twoich, by dokładnie zaznaczyć, kto tam rządzi.
– Danielsowie – rzuciłem pod nosem, nie kryjąc wkurwienia.
– A kto się do tego przyczynił?! Byłem tam i jakoś cię, kurwa, nie widziałem – odpowiedział Killian.
CZYTASZ
Blakemore Family. Tom 2. Vincent - WYDANA
RomanceVincent Blakemore wydawał się być przykładnym synem swojego ojca. Lata temu odsunął się od rodzeństwa, by przygotowywać się do objęcia władzy, gdy nadejdzie czas. Nie widział w tym niczego złego. Wręcz przeciwnie. Był przekonany, że on jako jedyny w...