Vincent
Ojciec był sam. Bez obstawy, bez ani jednego człowieka. Uśmiechał się, co nie było do niego podobne. Nie był to jednak uśmiech zadowolenia. Sam nie wiedziałem, jak mógłbym go nazwać.
– Brawo, udało się wam! Wychujaliście mnie koncertowo. Moi synowie, moje córki, nawet moja żona.
– Nie pozostawiłeś nam wyboru – odezwałem się. Zrobiłem krok do przodu i uniosłem głowę. – Myślałeś, że tak po prostu zrezygnuję z kobiety, którą kocham, bo ty mi to rozkażesz?
– Myślałem, że masz więcej oleju w głowie. To ja tu rządze, do jasnej cholery! To moje rozkazy macie wykonywać! To mnie macie, kurwa, słuchać! Jakim prawem działacie poza moimi plecami?! – krzyczał jakby postradał zmysły.
– Nie jesteśmy twoimi marionetkami.
– Nawet marionetki mają więcej rozumu od was.
Nie odpowiedziałem na to. Mógł mówić wszystko, na co miał ochotę. Żadne jego słowa nie były w stanie mnie ruszyć. Nie, kiedy dotarło do mnie, że wygrałem. Maddy była już bezpieczna. Wiedziałem to. Gdyby było inaczej, ojciec nie przyszedłby sam. Nieświadomie pokazał nam, że zaakceptował porażkę.
– Zamierzasz nas wszystkich wydziedziczyć?
– Nie. Pogodziłem się z tym, że żaden syn nie poszedł w moje ślady.
– A więc?
– Musimy porozmawiać. Na osobności.
Ruszyłem od razu, ale Maddy złapała mnie za rękę. Odwróciłem się do niej, położyłem dłoń na jej policzku i złożyłem pocałunek na drżących ustach mojej żony.
– Spokojnie. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – wyszeptałem.
Przed samym sobą przyznać mogłem, że nie do końca wierzyłem we własne słowa. Ale nie mogłem jej tego pokazać.
Wyszedłem z sali, po czym ruszyłem prosto za ojcem. Wyszliśmy z hotelu, przed którym czekał czarny samochód. Wsiedliśmy do środka, a ja na wszelki wypadek upewniłem się, czy bez problemu będę mógł wyciągnąć broń.
– O czym chcesz rozmawiać? – zapytałem udając kompletnie obojętnego.
– Nie myślisz chyba, że po tym numerze zgodzę się, żebyś mnie zastąpił, gdy nadejdzie czas?
– Nie. I bardzo się z tego cieszę. Nie potrzebuję wiele, nie interesuje mnie władza i walka o tereny. Nie chcę takiego życia.
– Ta suka zrobiła ci wodę z mózgu.
Odwróciłem się gwałtownie w jego stronę i w ostatniej chwili powstrzymałem się przed rzuceniem się na niego.
– Nie, ona poskładała mnie do kupy. To ty robiłeś wszystko, żebym stał się taki jak ty. I nie mów tak do mojej żony, bo nie ręczę, kurwa, za siebie – wycedziłem przez zaciśnięte żeby.
– Żony – zaśmiał się teatralnie. – Twoją żoną miała być kobieta, która wniosłaby coś do naszej rodziny!
– Nora? Danielsowie wnieśli wystarczająco dużo, bez tego pieprzonego ślubu i lepiej, żeby na tym skończyli. Jeśli to wszystko...
– Nie. Jeszcze nie skończyłem. Zostajesz w Yonkers. Od dziś będzie to twój teren, a kiedy przyjdzie czas, przeniesiesz się tam, gdzie ci każę. Opuścisz Stan Nowy Jork i w moim imieniu obserwował będziesz wszystko, co dzieje się w innym miejscu.
– W innym miejscu? To znaczy?
– Tego jeszcze nie zdecydowałem. Pamiętaj jednak, że kolejnego sprzeciwu nie zamierzam tolerować.
CZYTASZ
Blakemore Family. Tom 2. Vincent - WYDANA
RomanceVincent Blakemore wydawał się być przykładnym synem swojego ojca. Lata temu odsunął się od rodzeństwa, by przygotowywać się do objęcia władzy, gdy nadejdzie czas. Nie widział w tym niczego złego. Wręcz przeciwnie. Był przekonany, że on jako jedyny w...