Rozdział trzydziesty ósmy

5.1K 439 29
                                    


Maddy

– Nie podoba mi się to. – Mama spojrzała na mnie karcąco. – Wiesz, że cię kocham i zawsze cieszę się z twoich odwiedzin, ale nie wierzę, że się za mną stęskniłaś i dlatego przyjechałaś do mnie z bagażem.

Westchnęłam. Jakaś część mnie chciała wykrzyczeć prawdę, przytulić się do niej i rozpłakać, jak mała wystraszona dziewczynka.

– Mówiłam ci już. Nie mam żadnych dużych zleceń, mam wiele czasu, więc postanowiłam spędzić trochę czasu z tobą. Sama przyznaj, że widziałyśmy się już dawno.

Chciałam brzmieć bardzo przekonywująco, ale wychodziło mi to coraz gorzej.

– Nie wierzę.

– Mam wrócić do siebie?

– Nie. Masz powiedzieć mi prawdę. Wpakowałaś się w jakieś kłopoty? Mam nadzieję, że nie odziedziczyłaś tego talentu po swoim ojcu.

– Mamo – westchnęłam. – W nic się nie wpakowałam. Przestań szukać problemu tam, gdzie go nie ma.

– No dobrze – powiedziała bez przekonania. – Powiedzmy, że ci wierzę.

– Rozpakuję swoje rzeczy i pójdę na spacer. Dawno mnie tu nie było, chętnie przypomnę sobie, jak wygląda okolica.

Mama kiwnęła głową, ale w jej oczach wciąż widziałam brak wiary w moje słowa. Znała mnie, nie łatwo było ją oszukać. Cieszyłam się, że więcej nie drążyła tematu. Musiałam jakoś przetrwać najbliższe dni, a później spróbować ułożyć sobie życie na nowo. Priorytetem było jednak bezpieczeństwo mamy. Choć Blakemore obiecał, że jeśli się odsunę, nic jej się nie stanie, nie wierzyłam mu. Był potworem. Skończoną kanalią. Cholernie tęskniłam za Vincentem i bolało mnie serce, gdy o nim myślałam. Ale nie mogłam postąpić inaczej. Miałabym wtedy krew rodziców na rękach. Nigdy nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś im się stało. W tamtej chwili było mi cholernie ciężko, ale obiecałam sobie, że nie będę o tym myśleć. Przynajmniej będę próbować.

Tak, jak zaplanowałam, wzięłam prysznic i wyszłam z domu, by pooddychać świeżym powietrzem i sprawdzić, czy coś zmieniło się w okolicy. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak zapamiętałam, a ja zdałam sobie sprawę, że naprawdę rzadko odwiedzałam mamę. Nie dzieliło nas wiele kilometrów, więc nie mogłam usprawiedliwić się odległością. Dopiero, gdy dotarło do mnie, że mogłabym już nigdy więcej jej nie zobaczyć, zrozumiałam, jak wielki błąd popełniłam, unikając odwiedzin.

Przedmieście Nowego Jorku miało swój urok, którego nigdy nie znalazłam w mieście. Było znacznie spokojniej, co normalnie uważałabym za plus, jednak w tamtym momencie brak gwaru sprawiał, że łatwiej było mi myśleć, a tego przecież nie chciałam. Zatrzymałam się obok kawiarni, którą pamiętałam jeszcze z czasów dzieciństwa. Po krótkim namyśle weszłam do środka i usiadłam przy jednym ze stolików. Po chwili podszedł do mnie kelner, pytając o zamówienie. Poprosiłam o sernik i cappuccino, po czym skupiłam się na widoku z okna. Patrzyłam tak, dopóki mężczyzna nie wrócił z ciastkiem i kawą.

Niedługo później wypiłam ostatni łyk kawy i postanowiłam wrócić do domu. Poprosiłam o rachunek, zapłaciłam i wyszłam na zewnątrz. Zrobiłam kilka kroków i wtedy zauważałam Vincenta. Nagle całe moje ciało zdrętwiało. Dobrze było go zobaczyć, upewnić się, że nic mu się nie stało. Jednak jego obecność w tym miejscu mogła kosztować moją matkę życie. Vin podszedł bliżej, złapał mnie za rękę i pociągnął za budynek kawiarni.

– Co ty tu robisz? – wydukałam.

– Przyjechałem po ciebie.

– Nie. Nie możesz! Twój ojciec...

Blakemore Family. Tom 2. Vincent - WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz