Rozdział dwudziesty siódmy

5.6K 479 135
                                    


Vincent

Byliśmy u mnie niedługo przed zmrokiem. Maddy z ciekawością oglądała mój dom, a ja przyłapałem się na tym, że sam zacząłem go zwiedzać. Przez ostatnie miesiące rzadko w nim bywałem i powoli zapominałem, jak w ogóle wygląda. Czułem się w nim jednak zdecydowanie lepiej, niż w domu ojca. Wiedziałem, że najprawdopodobniej go stracę, kiedy tylko dojdzie do nieuniknionego. Byłem gotów zapłacić taką cenę za wolność.

– Czy nie ryzykujesz, zabierając mnie tutaj?

Maddy podeszła do mnie, a gdy zatrzymała się bardzo blisko, musiałem się skupić, by przypomnieć sobie, jakie pytanie mi zdała. Świadomość tego, że mam ją u siebie w domu odbierała mi jasność myślenia.

– Ryzykuję. – Pochyliłem się do niej i złapałem jej brodę. – Ale te usta są warte każdego ryzyka. – Przesunąłem kciukiem po dolnej wardze dziewczyny.

Chciałem ją pocałować, ale wtedy się odezwała.

– Muszę ci o czymś powiedzieć.

Wyprostowałem się i skupiłem na jej oczach. Wyglądało na to, że chodziło o coś ważnego.

– Słucham.

– Nie spotkaliśmy się przypadkiem.

– Co masz na myśli?

Rozejrzała się nerwowo dookoła. Coraz mniej mi się to podobało.

– Twoje rodzeństwo chciało, by nie doszło do ślubu. Postanowili wplątać w to mnie, ale nie dlatego się zgodziłam. Ja chciałam po prostu cię zobaczyć i wiedziałam, że tylko w ten sposób będzie to możliwe – wyjaśniła szybko.

Nawet nie byłem zły. Nie na nią. Na moje rodzeństwo? Nienawidziłem ich za wiele rzeczy, więc ta drobna intryga niczego nie zmieniła. Tak naprawdę mogłem domyśleć się, że nagle pojawienie się Mad w moim życiu nie mogło być przypadkiem.

– Opowiadałaś im o nas? – zapytałem poważnie.

– Tak, ale nie wszystko i nie im, a Katherine.

– A ona przekazywała to reszcie.

– Przepraszam! Wiem, jak to wygląda. Chciałam ci powiedzieć już wcześniej, ale zawsze coś mi przeszkadzało.

Zacisnąłem usta. Patrzyłem na jej spanikowany wyraz twarzy i pomyślałem, że mi się podoba. Nie poznawałem siebie, czasami nawet się tego bałem, bo wszystko mi mówiło, że wiele się we mnie zmienia. Nie potrafiłem tego do końca zaakceptować. Jednak w tamtym momencie musiałem przyznać, że czerpałem z tego pewną przyjemność.

– Coś ci pokażę – powiedziałem beznamiętnie.

Wziąłem ją za dłoń i ruszyłem w stronę schodów. Weszliśmy na piętro, skierowaliśmy się na lewo i przeszliśmy przez korytarz, na którego końcu znajdowały się drzwi do mojej sypialni. Gdy weszliśmy do środka, spojrzałem na Mad.

– Nie przepraszaj mnie, jeśli robiłaś to dla mnie – wyszeptałem. – Nie dbam o to, w jakich okolicznościach się spotkaliśmy. Nawet jeśli wszystko było ukartowane, nie żałuję, że dałem się nabrać. Gdyby nie ty, nie wiem, w jakim miejscu byłbym teraz.

– Nie jesteś zły?

– Nie. Całe moje życie to wieczne udręki i złość. Odkąd mam ciebie, nie odczuwam ich tak bardzo.

– Dlaczego tu jesteśmy?

– Przypomniałem sobie nasze pierwsze spotkanie. Coś, o czym mi wtedy powiedziałaś.

Blakemore Family. Tom 2. Vincent - WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz