Rozdział dwudziesty ósmy

5.6K 444 87
                                    

Maddy

Tej nocy spałam wyjątkowo dobrze. Zanim zasnęłam, długo rozmawiałam z Vincentem i to bardzo mi pomogło. Miałam wrażenie, że wiem już o nim wszystko. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że jeszcze wiele przed nami, ale już się tak nie bałam. Nie chciałam być naiwna, ale wszystko mówiło mi, że będzie już tylko lepiej.

Do południa spędziliśmy czas wspólnie, ciesząc się sobą i nie robiąc tak naprawdę nic. Wystarczyła nam nasza obecność i spokój, jakiego rzadko mogliśmy doświadczyć. Podobało mi się to, chociaż z pewnością nie potrafiłabym tak żyć na co dzień. Vincent również nie wydawał się być zdolny do spokojnego trybu życia. Jednak taka odskocznia pomogła nam oczyścić myśli. Po południu ruszyliśmy w drogę do domu Alexandra. Widziałam, że Vin jest poddenerwowany, wcale mu się nie dziwiłam. Jeszcze nie tak dawno nie miał kontaktu z rodzeństwem i nagle coś się zmieniło. Sama się stresowałam, choć znałam każdego z nich. Jednak nie na tyle, by powiedzieć, że coś o nich widziałam. Opierałam się głównie na plotkach i historiach opowiadanych przez Katherine. Jacy byli naprawdę? Nie łudziłam się, że się tego dowiem. Każdy z nich był chodzącą tajemnicą. Odsłaniali się przed nielicznymi. Uważałam to za dobrą taktykę. Nawet trochę im tego zazdrościłam. Sama zbyt często darzyłam zaufaniem ludzi, którzy na to nie zasługiwali.

– Nigdy nie byłam w New Rochelle – powiedziałam, gdy wjechaliśmy do miasta.

– Nie ma tu niczego, co mogłoby przyciągać – odparł poważnie Vincent.

– Pewnie Alex lubi to miejsce. W końcu to jego dom.

– Tego nie wiem, ale myślę, że to nigdy nie był i nigdy nie będzie jego dom.

– Dlaczego?

– Zawsze marzył o zamieszkaniu w Nowym Jorku.

– Chciał zająć miejsce twojego ojca?

– Tak mi się wydaje. Choć mogę się mylić.

– Kończy trzydzieści dwa lata, prawda? Jest od ciebie niewiele młodszy?

– Tak. Między nami jest dwa lata różnicy. Dokładnie dwa lata i trzy miesiące.

Powinni być nie tylko braćmi, ale przyjaciółmi. Przynajmniej mi się tak wydawało. Jednak jak widać, niewielka różnica wieku o niczym nie świadczyła. Być może była jeszcze dla nich szansa.

Jakiś czas później zaparkowaliśmy pod ogromnym domem w wiktoriańskim stylu. Patrzyłam na niego szeroko otartymi oczami, zachwycając się każdym centymetrem tej budowy. Był połączeniem nowoczesności i dawnego stylu, a z racji mojego zawodu nie mogłam przejść obok tego obojętnie.

– Co za niespodzianka. – W wejściu staną Alexander. – A jednak udało ci się porwać tu Maddy.

Uśmiechnęłam się, po czym obserwowałam sztywne powitanie. Po chwili weszliśmy do środka. Główny salon oślepił mnie przepychem i pewnego rodzaju industrializmem. Dołączył do nas wysoki mężczyzna, który uśmiechnął się tajemniczo, kiwając do nas głową w geście powitania.

– Reszta czeka w sali rozrywkowej – powiedział oficjalnie, po czym spojrzał na mnie. – Jestem Victor. A ty pewnie Maddy?

– Tak, zgadza się – odpowiedziałam nieco zawstydzona.

Mimo, że nie po raz pierwszy widziałam któregoś z braci Blakemore, czułam wyjątkowo dużą niepewność. To chyba dlatego, że nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji.

Przeszliśmy dalej, gdzie z wyjątkiem Daviny znajdowało się całe rodzeństwo Vincenta.

– A już robiliśmy zakłady, czy się pojawisz – rzucił rozbawiony Richie. – Były też takie, w których głosowaliśmy, czy będziesz sam. Przyznaję, przegrałem oba.

Blakemore Family. Tom 2. Vincent - WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz