Rozdział siedemnasty

6.1K 449 16
                                    


Vincent

Czułem się zupełnie innym człowiekiem. Jakbym narodził się na nowo. Jakbym rzeczywiście zaczął żyć. Nie mogłem nawet tego opisać. Wszystko nagle zdawało się proste. Oczywiście wiedziałem, że to nie potrwa zbyt długo, bo przecież musiałem wrócić do Nowego Jorku i zmierzyć się z życiem, jakie zostawiłem. Wtedy nie zamierzałem jednak się tym przejmować. Chciałem być z nią i korzystać z każdej sekundy, która upływała mi w towarzystwie tej kobiety.

Już o świcie wymeldowaliśmy się z hotelu. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy dalej. Tym razem znałem cel tej trasy, choć nie byłem w stanie zaplanować niczego, co miało wydarzyć się na miejscu. Nawet nie chciałem tego robić. W drodze nie rozmawialiśmy zbyt wiele, ale cisza, która nam towarzyszyła, była na swój sposób kojąca. Chyba oboje tego potrzebowaliśmy.

Zatrzymałem się na poboczu niczego. Przynajmniej tak właśnie to wyglądało.

– Nie byłem tu od ponad dziesięciu lat – pomyślałem na głos.

– Tu? To znaczy gdzie?

Maddy rozejrzała się dookoła, a na jej twarzy pojawiło się zaskoczenie. Wyszedłem z samochodu i otworzyłem jej drzwi. Kiedy do mnie dołączyła, znów się rozejrzała.

– Zanim wszystko się zmieniło, przyjechaliśmy tu, żeby rozmawiać o swoich planach na przyszłość. Alexander chciał być kimś ważnym, Jacob i Seth chcieli mieć tyle pieniędzy, ile nikt nigdy nie widział. – Uśmiechnąłem się na to wspomnienie. – Richie, Asthon i Katherinie biegali wokół nas. Wtedy wszystko wydawało się być proste.

– A ty? Jakie ty miałeś marzenie?

Złapałem ją za rękę i ruszyliśmy dalej. Szliśmy przez piasek, a ja próbowałem przypomnieć sobie, o czym marzyłem.

– Chciałem, żeby zawsze tak było.

– Co więc się zmieniło?

Zatrzymałem się, wiedząc, że jestem dokładnie w tym miejscu, w którym kiedyś przebywałem z braćmi.

– Dorośliśmy. Ojciec wprowadzał coraz większy rygor. Z dnia na dzień wszystko stało się inne.

Usiedliśmy na piasku, oboje patrzyliśmy przed siebie, jakbyśmy chcieli zobaczyć coś, czego nie było. Przed oczami miałem obraz ostatniego dnia spędzonego spokojnie z braćmi.

– Kiedy stąd wróciliśmy, dowiedzieliśmy się, że ojciec wyjechał. Nikt nie wiedział gdzie i dokąd. Nie było ani jego, ani jego ludzi. Wiedzieliśmy, że może nie wrócić, ale wrócił... Poinformował nas, że w Nowym Jorku nie ma już nikogo, kto by nam zagrażał.

– Zabił kogoś?

– Wielu ludzi. Kilkanaście lat temu mieliśmy niewiele, ale i tak ludzie się z nami liczyli. Kiedyś myślałem, że ojciec zrobił to dla nas. Że bał się, że ktoś może nam zagrażać. Ale szybko zrozumiałem, że myślał tylko o sobie. Chciał być kimś wielkim, chciał czuć władzę, o której marzył.

– A więc to on sprawił, że się poróżniliście?

– On. My. Każdy z nas się do tego przyłożył.

– Żałujesz?

Popatrzyła na mnie z nadzieją w spojrzeniu. Wiedziałem, co chciała usłyszeć.

– Nie. Być może teraz, kiedy jestem z tobą, myślę o tym, że chciałabym wrócić do tamtych czasów. Ale przez te wszystkie lata nie myślałem o tym w ten sposób.

– Uważam, że to wpływ twojego ojca.

– I masz rację. Jednak każdy z nas dostał wybór. Żaden się nie usunął, ale tylko ja byłem gotów stać u jego boku, gdy zdobywał kolejne tereny.

– Ale to nie jest normalnie życie, Vin. Nie dla ciebie.

– Skąd to wiesz, skoro nawet ja nie jestem tego pewien?

Położyła dłoń na moich plecach, po czym ułożyła policzek na moim ramieniu.

– Bo cię znam. Nie potrzebuję wielu lat, by dowiedzieć się, jaki naprawdę jesteś.

– Jaki jestem?

– Chcesz mieć władzę, chcesz być kimś, ale potrzebujesz też uczuć, o jakich zapomniałeś. Potrzebujesz emocji, które wyparłeś. Wmawiasz sobie, że jesteś samotnikiem, ale to nie prawda.

Nie odpowiedziałem jej na to. Trudno było uwierzyć, że zna mnie lepiej, niż ja sam. Patrzyłem przed siebie, próbując zrozumieć, co siedzi gdzieś w głębi mnie. To coś próbowało się wydostać, ale nie byłem pewien, czy sam tego chcę. Bałem się konsekwencji. Może byłem tchórzem, ale myśl o utracie wszystkiego, na co tak długo pracowałem, zdawała się być zbyt dużą zapłatą. Jednak wtedy spojrzałem na spokojną twarz Maddy i nagle wszystko inne przestało się liczyć. Kochałem ją. Nie wiedziałem, jak do tego doszło i jak w ogóle mogłem dopuścić do czegoś takiego. Znaliśmy się tak krótko, a ja już nie mogłem wyobrazić sobie życia bez niej. Czułem się jak idiota, bo pozwoliłem na dopuszczenie jej tak blisko. Nie chodziło już o mnie, a o nią. O to, co może ją spotkać przy moim boku.

– Co dalej? – Maddy przerwała ciszę.

– Zależy o co pytasz – odparłem zamyślony.

– Nie lubię wychodzić zbyt daleko w przyszłość. Mam na myśli jedynie dzisiejszy dzień.

– To się okaże. Możemy jechać gdzie tylko zechcesz, albo zostać tutaj.

– Tutaj? – Otworzyła szeroko oczy.

Zaśmiałem się na widok jej miny.

– I kto tu kogo miał uczyć życia? Wystarczy, że wsiądziemy w samochód, zjedziemy z drogi i zatrzymamy się odpowiednio daleko.

– Chcesz tu nocować?

– Czemu nie?

– A zwierzęta? Nic nas nie napadnie?

Znów się zaśmiałem.

– Mam broń.

– To nie zawsze wystarczy.

– Boisz się, Mad?

– Nie... To znaczy... Nocowałam pod niebem, ale w przeznaczonych do tego miejscach. A tu nie ma zupełnie nic.

– Czy to nie jest najlepsze?

Zastanowiła się. Widziałem, że się waha, więc czekałem na jej odpowiedź. Jeśli zdecydowałaby, że to nie dla niej, pojechalibyśmy dalej. Jednak miałem nadzieję, że się zgodzi. To było coś, co zawsze chciałem zrobić. Spać pod gwiazdami, z dala od domu i obowiązków. Nie myśleć o niczym.

– No dobrze – odpowiedziała bez przekonania.

– W każdej chwili możemy stąd wyjechać.

– Wiem, ale chcę to zrobić. Może oboje nauczymy się czegoś nowego.

Właśnie na to liczyłem.

Wróciliśmy do samochodu, by odjechać wystarczająco daleko od drogi. Zatrzymaliśmy się na zupełnym pustkowiu. Dookoła był tylko piasek i nic więcej. Spojrzałem w niebo i wziąłem głęboki wdech. Uśmiechnąłem się, jakbym spełnił swoje marzenie. Może to dziwne, ale wtedy tak właśnie się czułem. Wolny jak nigdy wcześniej.

Blakemore Family. Tom 2. Vincent - WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz