Rozdział dwudziesty pierwszy

5.4K 444 23
                                    


Vincent

Próbując zachować jakiekolwiek pozory, wróciłem do kawiarni i spojrzałem na ojca. Byłem wściekły, ale starałem się to ukryć.

– Dlaczego nie powiedziałeś od razu, z kim się spotykamy? Poza tym to ja miałem zająć się zorganizowaniem spotkania z Maddy.

– Miałeś, ale jak widać, było to dla ciebie zbyt trudne zadanie. Wystarczyło jedynie odnaleźć ją w internecie i zadzwonić.

– Wiem, ale...

– Temat uważam za zakończony. Wzięła tę robotę, więc powinieneś się cieszyć.

Cieszyć... Miałem ochotę krzyczeć, rozwalić coś, strzelić sobie w łeb. Wiedziałem, że jeśli chodzi o ślub, moje zdanie było nieważne, ale mimo wszystko łudziłem się, że będę miał więcej czasu. Gdybym tylko wiedział, co mnie czeka, zrobiłbym coś. Kurwa, cokolwiek, byle nie doszło do tego, czego najbardziej się obawiałem. Mimo wszystko nie zamierzałem się poddawać. Musiałem zawalczyć o Mad, choć szanse miałem niewielkie.

Miałem pustkę w głowie. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio czułem się tak bezradny, jak w tamtej chwili. W pewnym sensie byłem wdzięczny ojcu za to, co zrobił. To jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że przyszedł czas na zmiany. Jeszcze nie wiedziałem, jak wprowadzę je w życie, ale wtedy to nie miało większego znaczenia.

Chciałem, by ten dzień skończył się jak najszybciej, ale gdy tylko wróciłem do domu, wiedziałem, że nie mam na co liczyć. Na widok Nory, siedzącej na tarasie z naszymi matkami, zrobiło mi się niedobrze. Nie miałem ani czasu, ani ochoty na rozmowę z nimi. Razem z ojcem podeszliśmy do nich, by się przywitać. Na wieść o tym, że czeka nas rozmowa o ślubie, chciałem wsiąść do samochodu i odjechać jak najdalej stąd.

– Pomyślałyśmy, że ślub powinien odbyć się na świeżym powietrzu, w jakimś malowniczym miejscu – poinformowała Eva, matka Nory.

– Co o tym myślisz, Vin? – zapytała dziewczyna.

– Wszystko jedno – burknąłem i odwróciłem się, by wejść do domu.

– Umówię was z kobietą, którą zatrudniłem do organizacji ślubu – powiedział ojciec.

Zatrzymałem się i zacisnąłem zęby.

– Sam się z nią spotkam – wycedziłem.

– Wykluczone! Nora powinna pojechać z tobą!

Spojrzałem na Evę tak, jakbym chciał ją zabić. Zauważyła to i nieznacznie się skuliła. Przynajmniej ona zdawała sobie sprawę z faktu, że rodzina Blakemore jest znacznie silniejsza i głupotą jest prowokowanie któregoś z nas.

– Bardzo chciałabym się z nią spotkać – odezwała się cicho Nora. – Oczywiście, jeśli to nie problem.

– Żaden problem – powiedział ojciec. – Zaraz do niej zadzwonię i ustalę szczegóły.

Odszedł, więc zrobiłem to samo. Na szczęście nikt mnie nie zatrzymał, ale w domu czekała na mnie kolejna niemiła niespodzianka. Mogłem się spodziewać, że Nora i jej matka nie odwiedziły nas same.

– Jesteście! To dobrze, musimy coś omówić – powitał nas Martin w towarzystwie Killiana.

Czuli się jak u siebie w domu. Od kiedy zaczęli pojawiać się u nas bez zapowiedzi, zachowywali się coraz pewniej. Nie podobało mi się to, ale ojciec nie widział w tym problemu. I właśnie to dziwiło mnie najbardziej. Cenił przestrzeń osobistą, był typem człowieka, który mógł zabić, gdy ktoś ją przekroczy. Jednak Danielsów nie dotyczyły żadne zasady.

Blakemore Family. Tom 2. Vincent - WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz