Rozdział 27

3.3K 78 0
                                    


Emma

Ocknęłam się z letargu. Odepchnęłam Palmera od siebie, z obrzydzeniem wycierając usta. Nie mogłam dać po sobie poznać, że w gruncie rzeczy mi się to podobało. W głowie rodziło mi się tysiąc myśli, dlaczego tak postąpił, ale żadna nie usprawiedliwiała tego faktu

– Oszalałeś?! – krzyknęłam, wymijając go.

– Wiem, że ci się podobało.

– Niech mi ktoś powie, dlaczego jesteś takim, zadufanym w sobie dupkiem – westchnęłam, podkreślając swoje niezadowolenie

– Mnie nie oszukasz Russo. Podobało ci się to – Chciał mnie ponownie pocałować, ale odsunęłam głowę.

Strzeliłam go w pysk. Nie mogłam tracić rezonu, a w tej chwili nie wiele brakowało.

– Daj mi spokój! Spotkanie się skończyło.

– Jak się złościsz, wyglądasz jeszcze goręcej. Przyzwyczajaj się do mojej obecności, niedługo będę tu częstym gościem.

– Wyjdź!

Pociągnęłam go za rękaw marynarki, by pomóc mu w wyjściu z gabinetu. Po drodze złapałam za jego własność, jednak gdy chciałam ją oddać spotkałam się z odmową

– Nie oddawaj mi jej. Zostaw w garderobie i tak niedługo tutaj zamieszkam, a po za tym możesz chodzić tylko w niej – oberwał z otwartej dłoni w tył głowy.

***

Okolica, na pierwszy rzut oka niczym się nie wyróżniała spośród wielu w tym mieście. Kilka niewielkich domków stojących w równych odstępach. Z czego dwa należały do mnie. Wiele się w nich działo, ludzie zdawali sobie sprawę po co mi one były, dlatego gdy tylko mogli opuszczali swoje posiadłości i uciekali w siną dal. To właśnie tutaj przetrzymywałam osoby, które zaszły mi za skórę, a mogły posiadać jakieś cenne informacje. Dzięki temu nie musiałam przerabiać swojej piwnicy, tworząc z niej lochy. Cały bałagan zostawał poza domem.

Z uśmiechem na ustach przekroczyłam próg , tym samym dając znak swojej obecności. Rob, którego zadaniem było wartowanie i pilnowanie porządku przywitał mnie skinieniem głowy.

– Witam, szefową.

– Witaj. Senator grzeczny?

– Po ostatnim spotkaniu z Milem, siedzi cicho – Wcale mnie to nie zdziwiło. Metody, z jakim działał ten facet, przekraczały granice człowieczeństwa. Ten skurwiel niszczył człowieka kawałek po kawałeczku, zabawiając się nim na każdy możliwy sposób. – Czas krzyków się skończył. Nudą wieje na kilometr. – pokiwałam głową, przyjmując do wiadomości szybki raport.

Odeszłam w kierunku, który najbardziej mnie interesował. Betonowymi schodami zeszłam do piekła – piwnicy, z której nikt żywy nie wychodził, nie licząc moich ludzi. Minęłam dwóch mężczyzn, którzy równocześnie podnieśli się ze swoich dotychczasowych miejsc, kłaniając mi się w pas.

Senator siedział po środku pomieszczenia. Przywiązany na krześle, wyglądał bezbronnie. Jego twarz po zderzeniu się z pięścią Nate'a wyglądała tragicznie. Miał złamany nos, przecięty łuk brwiowy i podbite oko. A zabawa dopiero się miała zacząć.

– Szanowny pan senator. Warto było ze mną zadzierać? – spojrzałam prosto w jego oczy.

Kiwnęłam na jednego z chłopaków, by wyciągnęli mu knebel z ust.

– Ogłuchłeś? – szturchnęłam go stopą.

Miotał się, a krzesło skrzypiało z każdym jego ruchem. Ręce miał związane za plecami, grubym sznurem, powodującym obtarcia przy najmniejszym szamotaniu.

BezwzględnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz