Epilog

6.1K 149 24
                                    


Cztery miesiące później...

Emma

Żyliśmy w ciągłej podróży, a walizki stały się naszymi przyjaciółkami. Część roku spędzaliśmy w Sacramento, a pozostały czas w Miami. Połączyliśmy rodzinne interesy, przynosząc korzyści obu stronom. Nasi ludzie, choć z początku sceptycznie nastawieni połączyli siły. Rozrzuceni po świecie pracowali dla nas na pełnych obrotach, bo w dalszym ciągu wrogów nam nie brakowało.

Dawne współprace przenieśliśmy na wspólną rzecz i raz na zawsze zakończył się proceder handlu żywym towarem. Dylan rozliczył się z współpracownikami ojca, co do dolara. Tak jak ustaliliśmy, Matt został przerzucony na Florydę. Oczywiście zgodził się przejąć obowiązki Palmera.

Pomogłam mężowi i Mateo odbudować ich biznes samochodowy. Chociaż w tym stopniu odwdzięczyłam się wujkowi dobra rada za pomoc.

Nieograniczona władza znajdowała się w naszych rękach. Scaliliśmy się w jedno wielkie imperium i zaczęliśmy działać jak zgrany zespół. Nienawiść między nami dawno się zatarła, ustępując drogę uczuciom. Śmiało mogłam przyznać, że wpadłam po same uszy, choć wcześniej zapierałam się rękami i nogami przed tą ewentualnością. Dalej się kłóciliśmy, jednak tym razem o błahostki, po chwili się godząc. Wzajemnie usiłowaliśmy utemperować swoje charaktery, lecz na darmo. Byliśmy zbyt uparci, by w tej kwestii dojść do porozumienia. Miałam słabość do tego człowieka i nie mogłam się tego wyprzeć nawet jeśli bym chciała. Teraz obrączkę nosiła z uśmiechem na twarz.

***

Weszłam do gabinetu, prowadząc do niego młodą kobietę. Eveline zajmowała się w Sacramento organizacją ślubów, a my właśnie do tego się przegotowywaliśmy. Chcieliśmy jeszcze raz, tym razem przed ołtarzem założyć sobie obrączki. Tamten ślub odbył się z przymusu, ten miał być prawdziwym początkiem jako pary. Usidliłam wiecznego kawalera, dupka i niewyżytego samca alfa, co bardzo mu pasowało, a sama doszłam do wniosku, że lepiej nie będzie. Nasze życie skrywało jeszcze wiele niespodzianek, więc musieliśmy korzystać póki była taka możliwość.

Dylan w jednym z setki garniturów siedział przy biurku. Jego zmierzwione włosy przypomniały mi, co jeszcze nie tak dawno wyprawialiśmy, a malinka na szyi spowodowała, że uśmiech wpłynął na usta. Był mój.

Gestem ręki wskazałam kobiecie miejsce, a sama usiadłam na kolanach męża, otaczając go ramieniem.

– Czego państwo ode mnie oczekują? Nie ukrywam, że cholernie stresuje się zrobieniem uroczystości dla takich ludzi jak wy

– Nie masz się czym przejmować, nie gryziemy – odparł ze spokojem – Nasi ludzie pokazali ci ogród, masz jakąś wizję jak tu zorganizować przyjęcie? Bo jeśli nie, to znajdziemy wielką salę specjalnie pod wesele.

– Myślę, że ogród nada się idealnie. Mam tutaj katalogi i port folio ze zdjęciami z imprez jakie organizowałam. Większość właśnie odbywała się na świeżym powietrzu – podała mi dwie dość spore teczki – Umówmy się, że zaznajomią się państwo i do mnie jeszcze raz odezwą

Zaczęłam przeglądać zdjęcia, będąc pod wrażeniem pracy tak młodej osoby. Każde z nich wyglądało ślicznie, pasując do wizji, którą miałam w głowie. Dylan śledził wzrokiem przeskakujące kartki, lecz nie odzywał się.

– Nie będzie takiej potrzeby. Już wybrałam

– Jesteście państwo pewni?

– Tak - odparłam patrząc na twarz męża. – Kochanie zgadzasz się ze mną?

– Oczywiście. Ostatnie zdanie należy do mnie i brzmi, tak kochanie, podoba mi się – roześmiałam się na to stwierdzenie. Podjęliśmy decyzję bez kłótni, co już stanowiło sukces.

– Zanim jednak zaczniemy współpracę, proponuję byśmy zwracali się do siebie po imieniu. Tak będzie łatwiej.

– Skoro tego państwo... znaczy tego chcecie, to dla mnie lepiej. Eveline – wyciągnęła rękę ściskając ją najpierw ze mną, potem z Dylanem. – To ja przygotuje wstępny kosztorys i wkrótce się zjawię, byśmy omówili wszelkie szczegóły

– Zdajemy się na ciebie. Pieniądze nie grają tutaj żadnej roli. Zapłacimy tyle ile będzie trzeba

Odprowadziłam ją do drzwi, uprzednio żegnając i dziękując za poświęcenie czasu na rozmowę. Wydawała się naprawdę miła, choć strach panował nad nią do samego końca.

Dylan siedział w fotelu skanując wzrokiem pozostawione zdjęcia. Zgrabnym ruchem wyciągnęłam mu je z rąk, zasiadając okrakiem na jego nogach. W jego oczach ujrzałam tlące się iskry, więc pocałowałem go długo i namiętnie

– Nigdy nie przypuszczałem, że się podwójnie ożenię i to z tą samą osobą. Z Diablicą z Sacramento – odparł, gdy odzyskał oddech

– Życie bywa przewrotne. Jakby ktoś rok temu powiedział mi, że będę siedzieć na kolanach Palmera bez chęci zabicia go tępym nożem, zamknęłabym go w szpitalu psychiatrycznym.

– Kocham cię, Diablico

– Możesz powtórzyć, bo chyba nie dosłyszałam. Wiesz, to już nie ten wiek – uśmiechnęłam się szeroko. Pierwszy raz otwarcie wypowiedział do mnie te słowa.

– K.O.C.H.A.M C.I.Ę – przeliterował, wpatrując się we mnie jak w obrazek

– Masz szczęście, bo ja ciebie też

– Emma Palmer. Jak to dobrze brzmi

– Nie kochanie – zmarszczył brwi w konsternacji. – Jak już to Emma Russo – Palmer

Pocałowałam go przelewając w to wszystkie uczucia. Nasza historia, choć niełatwa zakończyła się szczęściem, o jakim nigdy nie marzyliśmy.

KONIEC

BezwzględnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz