Rozdział 30

3.4K 105 3
                                    


Emma

Popołudniowe słońce wdzierało się do gabinetu, rozświetlając całą jego powierzchnię. Spotkanie z Williamsem dobiegało końca. Przyjechał wręczyć mi zaproszenie na swój ślub. Cenił sobie naszą współpracę na tyle, że pofatygował się osobiście. Wieść o tym, że Ryan się żeni obiegła półświatek z prędkością tornada. Rozszerzenie interesów wymagało od niego poślubienia Luny – Kanadyjki z krwi i kości. Córka Robinsona, który władał całym imperium od Vancouver po Toronto.

Poznałam ich jeszcze gdy ojciec żył. Kilka lat temu zaprosił ich na spotkanie w naszym domu. Luna była całkowitym przeciwieństwem Bernarda. Butna, irytująca i samolubna. Jego dało się polubić, jej wręcz przeciwnie. Od pierwszej chwili zapałałam do niej nienawiścią. Wiele się nie pomyliłam. Po jej pierwszym słowie miałam ochotę zdzielić jej w łeb patelnią. Przemądrzała suka. Dziewczynka, która uważa się za lepszą, a nawet dobrze spluwy trzymać nie umie.

Williams został skazany na ich ślub. Ojciec zapisał mu go w testamencie, żądając tego ślubu. Sam z siebie pewnie by jej nie zechciał, ale jak to mawiali mus to mus.

– Liczę na twoją obecność! Zapewnię Ci najlepszy apartament w moim hotelu – Cóż za zaskoczenie

– Zjawię się z pewnością

Nie mówiłam, że pojawię się z towarzyszem, bo wiedziałam jaką alergią Ryan reaguje na Dylana.  Sama przecież miałam podobnie. Gdyby dowiedział się o naszym planie, usiłowałby wybić mi to z głowy. Im mniej wiedział, tym lepiej.

Przemknęłam przez korytarz zajmując gościa rozmową, aż do samych drzwi. Zamurowało mnie, gdy wzrok spotkał się z sylwetką Palmera. Stał obok Lauren zabawiając ją rozmową, na co ta szczerze się śmiała. Już dawno nie widziałam jej tak szczęśliwej. Ujrzała mnie, więc zmyła się do swojego królestwa pichcić kolejne smakołyki.

– Co ten kutas tu robi? – Ryan nie szczędził Palmerowi uprzejmości. Ci dwaj nie znosili się jak czerwona płachta i byk.

– Nie widzisz, stoję ! Tak samo jak ty, pajacu

– Palmer idź do mojego gabinetu, a ty Williams zbieraj swój seksowny tyłek z mojego domu i wracaj do Luny ! Widzimy się za tydzień.

Dylan dobrowolnie, powolnym krokiem udał się w głąb korytarza. Upewniwszy się, że nie słyszy, kontynuowałam rozmowę z Ryanem

– Emma, co on tutaj robi? Oszalałaś?

– Nie! Jednak, to nie twój interes kogo zapraszam. Nie będę ci się tłumaczyć ze swoich decyzji! – rzuciłam, zła jak osa – Zajmij się Luną, a nie mną!

– Będziesz tego żałować! – zapiął guzik marynarki, gładząc jej poły – Do zobaczenia

***

Usiadłam wygodnie w fotelu, skupiając się na przystojnym dupkiem po drugiej stronie biurka. Skanowaliśmy się wzajemnie wzrokiem. Żadne z nas jeszcze się nie odezwało. Cisza była aż nie do zniesienia.

– Powiedz mi, co tutaj robisz? Nie pamiętam, żebyśmy umawiali jakieś spotkanie – przerwałam milczenie, by upewnić się powodu jego obecności.

– Też się za tobą stęskniłem – przewróciłam oczami – Mówiłem, że gdy tylko będę mógł zjawię się w Sacramento. Przez jakiś czas zostaję tutaj czy ci się to podoba czy nie.

– Za tydzień lecę do Denver na ślub Williamsa. – zmiana tematu wydała się najlepszym rozwiązaniem – Tak jak ci mówiłam, jeśli chcesz ojcu nadepnąć na odcisk musimy się pobrać. Nie możemy lecieć od tak, jako ,,znajomi" - Nad tym słowem zrobiłam cudzysłów, bo to słowo było tak samo nierealne jak sytuacja, która właśnie miała miejsce.

BezwzględnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz