Rozdział 15

3.6K 83 0
                                    

Emma

Tydzień później

Współpraca między moimi ludźmi, a tymi od Williamsa, przeszła pomyślnie. Akcja przebiegła bez żadnych problemów. Udało się uratować kilka kobiet, w czym pomogła nam nieuwaga Edwardsa. Myślał, że wszystko ma pod kontrolą, więc ani on ani Palmer, osobiście nie pilnowali transportu. Nie mieli pojęcia, kto stał za rozwaleniem ich interesów i porwaniem tych niewinnych dziewczyn. Żałowałam, że nie udało się uwolnić ich wszystkich, bo nie zasłużyły sobie, na taki okrutny los. Handel żywym towarem, był na porządku dziennym w naszym świecie. Wielu z nas brudziło sobie tym ręce. Ojciec jednak wychodził z założenia, że kobiety należy traktować z należytym szacunkiem. Płeć piękna ginęła z jego rąk, tylko w momencie, gdy naprawdę na to zasłużyła. A takich było niewiele. Porwane dziewczyny, miały mniej niż dwadzieścia lat. Wychowały się w biedzie, więc stały się łakomym kąskiem dla starych, obleśnych typów. Każdej z nich zafundowaliśmy leczenie i wyjazd poza granice kraju, a nawet kontynentu, tak żeby nikt ich nie znalazł. Wiedziałam, że przez to posunięcie skazywałam się na gniew ze strony Miami, gdy tylko dowiedzą się prawdy.

W momencie, którym my się rozprawialiśmy się z tym transportem, kilku ludzi Ryana namierzało kolejne dziewczyny w florydzkich burdelach. Mieli zrobić wszystko, by tylko je uwolnić.

***

Pierwszy raz od dłuższego czasu, udało mi się wyrwać po za domowe biuro czy kluby. Ostatnie dni spędziłam między stosem dokumentów, a tańczącymi na rurze kobietami. W międzyczasie planowałam swój wyjazd do Miami. Nie robiłam tego z własnej, nieprzymuszonej woli. Aż tak, na głowę nie upadłam. Musiałam się tam zjawić, żeby przeprowadzić rozmowę z Palmerem, na którą tak bardzo naciskał. Postanowiłam zrobić to na własnych zasadach. Bez zapowiedzi. Dzięki temu miałam pewność, że nie wywinie żadnego numeru. Po za tym moja obecność była tam koniecznością, ze względu na pieprzony bal, na który zawsze jeździł mój ojciec. Musiałam kontynuować jego zwyczaje, czy tego chciałam czy nie. Bal odbywał się raz w roku, właśnie w Miami. Zjeżdżali się wszyscy szefowie oraz inni biznesmeni liczący się w danym mieście.

Kazałam Mattowi zawieźć się do samego centrum, tylko w jednym celu. Po to by zjeść najlepszą szarlotkę w mieście. ,,Sweet Cake" była moją ulubioną kawiarnią. W dzieciństwie Lauren często mnie tu zabierała. Nawet ojciec się przekonał do tego miejsca, choć nie należał do wielbicieli ciast. Ja wręcz przeciwnie, mogłam je jeść o każdej porze dnia, w każdej ilości.

Malutka, przytulna kawiarenka nic się nie zmieniała, od mojej ostatniej wizyty. Ciągle przyciągała wzrok swoim wystrojem W niewielkiej sali stały drewniane stoliki, zestaw foteli w pastelowych obiciach i lada wypełniona po brzegi różnymi słodkościami, na widok których ślinka ciekła. Lustra, na ścianach, optycznie powiększały przestrzeń, a obrazy nadawały wyrazistości. Całość prezentowała się fantastycznie. Czuło się ciepło, takie jak w domu między bliskimi. Przyjście tutaj przyjemnie na mnie wpłynęło. Odprężyłam się, wdychając cudowne zapachy, od których mój żołądek dawał o sobie znać. Świeciło pustkami. Ludzi o tej porze ciężko było spotkać. Większość wpadała tylko po zamówienie na wynos, by na szybko zjeść coś podczas lunchu.

Nie miałam problemu ze znalezieniem miejsca. Usiadłam wraz ze swoim towarzyszem przy stole najbliżej wyjścia. Kelner nie kazał nam na siebie za długo czekać. Z przerażeniem w oczach do nas podszedł. Widziałam jak bije się z myślami, czy się odezwać czy jednak poczekać. Cieszyła mnie przewaga, jaką miałam nad resztą społeczeństwa. Każdy w Sacramento wiedział kim jestem i schodził mi z drogi, gdy tylko mnie zobaczył.

– Dzień dobry, czy mógłbym zebrać Państwa zamówienie? – chłopak, wyglądał na młodszego ode mnie. Nie mógł mieć więcej jak dwadzieścia lat. Trzęsąc się jak osika, wyczekiwał odpowiedzi na zadane pytanie.

BezwzględnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz