Rozdział 23

3K 83 3
                                    


Dylan

Przemówiłem kilkoma zdaniami do mikrofonu, oficjalnie witając gości. Gdy tylko ci zajęli przydzielone im miejsca, zmyłem się z pola widzenia ojca. Ten udał się w nieznanym mi kierunku, co niezmiernie mnie cieszyło. Chwila spokoju, bez jego durnego trucia.

Przeskanowałem sale wzrokiem upewniając się, że nie widzę nigdzie Lisy. Za żadne skarby nie chciałem na nią wpaść. Im mniej czasu w jej towarzystwie, tym lepiej dla moich uszu i głowy. Tym bardziej, że od tego wieczoru miała oficjalnie uchodzić za moją narzeczoną. Wieść poszła w świat, rozesłana przez mojego głupiego ojczulka. Byłem na językach wszystkich. Plotkowali, kogo to ja za żonę sobie wybrałem.

Udałem się na patio, z dala od zgiełku i hałasu. Muzyka była ledwie słyszalna, a mało kto w tym momencie kręcił się po świeżym powietrzu. Musiałem zajarać. Wziąłem papierosa, odpaliłem i zaciągnąłem się, pozwalając by dym gryzł mnie w podniebienie. Całą uwagę skupiłem na używce.

Spokój nie trwał długo.

– Witam, witam, młodego Palmera. Jakie miłe spotkanie – znajomy głos, odbił się w mojej głowie. Mógłbym przysiąc, że go znałem i już kiedyś słyszałem.

Powolnym ruchem odwróciłem się, by stanąć twarzą w twarz z Johnem Morrisonem – dawnym wspólnikiem mojego ojca, który pewnego dnia zapadł się pod ziemię. Z naszymi pieniędzmi.

– Chyba to ja powinienem tak powiedzieć! Prawda, John? – syknąłem, patrząc mu prosto w oczy – Ile to myśmy się nie widzieli? Trzy lata, czy to już więcej minęło, odkąd zniknąłeś?

– Tak się za mną stęskniłeś? Nie było mnie tylko dwa i pół roku

Przez ten czas przekopałem część kraju, by go odnaleźć i zabić. Ukrywał się przez tyle miesięcy, by teraz nagle wyjść z bezpiecznej przystani. O co tu chodziło?

– Żarty sobie ze mnie stroisz?! Mam cię ochotę zabić, od momentu w którym okradłeś moją rodzinę. – zacisnąłem dłonie w pięści, tak że pobielały knykcie – Ojciec wie, że tu jesteś? Jakim cudem cię tu wpuścili?

– Widzisz, jestem mądrzejszy, niż wam się wydawało – tak, a świnie potrafią latać - Macie bardzo przekupną ochronę – już są martwi – Kilka stówek i po sprawie.

­– Ojciec cię rozpierdoli, jak cię tylko spotka. Spierdoliłeś przed nim jak jakiś tchórz i teraz śmiesz się pokazywać. Masz coś z głową!

– Harry może mi naskoczyć – zaśmiał mi się w twarz – Nic mi nie zrobisz! Wiem za dużo, mogę was pogrążyć – czy on mi właśnie groził?

Pięść poleciała w jego kierunku. Kość w nosie chrupnęła, zalewając jego koszulę szkarłatną cieczą. Wyprowadziłem kolejny cios. Tym razy prawy sierpowy spotkał się z jego brzuchem. Morrisonem zachwiało. Upadł, plecami uderzając o posadzkę.

– Nadal nie dotarło do ciebie, z kim zadzierasz. Naraziłeś się na nasz gniew, gdy spierdoliłeś jak tchórz, obrabiając nasze konto. – wysyczałem mu prosto w twarz.

Niespodziewanie otrzymałem cios. Odrzuciło mnie, ale zdążyłem uchronić się przed kolejnym. Zebrałem siły. Rzuciłem się na niego. Bójka trwała by w najlepsze, gdyby nie moi ludzie.

– Zabierzcie, go do mojego pokoju. Niech jeden stoi i go pilnuje. Ja się z nim policzę po balu! – ryknąłem

Z rozciętym łukiem brwiowym podniosłem się z ziemi.

***

Russo żwawo dyskutowała z ludźmi z Oregonu. Obserwowałem ją ze swojego stołu, lecz ona mnie nie widziała. Może to i lepiej.

Ojciec dołączył do mnie, po czasie. Od razu zmieniłem obiekt zainteresowań, żeby nie słuchać pretensji. Pozostałości białego proszku pod jego nosem wskazywały tylko jedno. Znowu był pod wpływem. Miał słabość do kokainy. Nigdy nie umiał odmówić sobie kreski.

– Gdzie byłeś?

– Nie mam obowiązku ci się tłumaczyć? Ale jak tak bardzo chcesz wiedzieć, to byłem na fajce. Chyba mi wolno – odparłem pełnym sarkazmu głosem.

– Zaraz pojawi się Smith z Lisą – rozejrzał się po sali.

Już z oddali widziałem te rude kudły. Ubrana w granatową suknie balową, z diademem na głowie, szła dumnie u boku swojego ojca. Jak zawsze spóźnieni. Nigdy nie pojawiali się o wyznaczonym czasie. Gdzie mnie za takie coś już dawno czekała bolesna kara.

– Cześć kochanie – zaświergotała mi do ucha, gryząc jego płatek. Usiadła mi na kolanach, zarzucając mi ramiona na szyje.

­– Złaź ze mnie, wariatko! – nie posłuchała. Wręcz przeciwnie. Chciała mnie pocałować, ale odsunąłem głowę na tyle ile było to możliwe. Skrzywiła się na moją reakcje. Każda jej kolejna próba kończyła się fiaskiem.

– Grzeczniej! Mógłbyś traktować moją córkę z szacunkiem – Smith działał mi na nerwy. Nadal nie był świadomy, jaka tak naprawdę jest jego córeczka.

– Człowieku, daj mi święty spokój!

Zrzuciłem Lisę ze swoich nóg. Od razu uciekła do łazienki. Biedna, pokrzywdzona dziewczynka. Jakoś wcale nie było mi jej żal. Russo mierzyła całą sytuacje wzrokiem. Nie skomentowała tego co się wydarzyło. Złapałem szklankę whisky. Wychyliłem cały trunek, nie czując najmniejszego pieczenia. Ojciec znowu zniknął, a wraz z nim Smith. Zostałem sam w towarzystwie swoich ludzi. Wychyliłem jeszcze dwie szklanki alkoholu.

Niespodziewanie przysiadł się do mnie Pablo Martinez, najpotężniejszy baron narkotykowy z New Jersey. Starszy ode mnie mężczyzna, któremu źle z oczu patrzyło. Wielka szrama na policzku i tatuaż na szyi odstraszał od siebie potencjalnych wspólników. Nikt nie chciał wchodzić z nim na wojenną ścieżkę.

– Witam, Dylanie. Słyszałem, że zmienisz status z wiecznego kawalera na męża. Moje gratulację. Ale tak między nami. Mogłeś sobie znaleźć lepszą kandydatkę, od Lisy

– Martinez, mówił ci ktoś, żebyś się nie wpierdalał w cudze sprawy?

– Uprzejmy, jak zawsze. Kopia swojego ojca – warknął, chwytając szklankę z napojem

– Nie porównuj mnie do Harrego! – syknąłem przez zaciśnięte zęby – Jeśli nie przyszedłeś tutaj rozmawiać ze mną o interesach, to lepiej żebyś poszedł na swoje miejsce.

– Właściwie to mam sprawę do twojego ojca. Nie wiesz, gdzie może przebywa?

– Czy ja ci wyglądam na jasnowidza albo wróżkę? Rusz dupsko i go poszukaj!

– Doskonała impreza – płynnie zmienił temat – Nie sądzisz jednak, że brakuje jakichś pań do towarzystwa?

– To nie burdel. Jak chcesz dziwki, to poszukaj mojej ,,narzeczonej". A dwie przecznice dalej jest budynek, który z pewnością cię usatysfakcjonuje. Tam się tobą zajmą.

Martinez mimo, że na przyjęcie przybył z żoną, ani trochę nie przejmował się jej obecnością. Zostawił ją przy stole, a sam szukał rozrywki gdzieś indziej. Zdradzał ją od samego początku trwania małżeństwa, a ona musiała to znosić. Zresztą i tak nie mogła nic na to poradzić. Dlaczego? To proste –bo w tej kwestii nie miała nic do gadania. Była zdana na jego łaskę, czy tego chciała czy nie.

***

Wypełnione muzyką pomieszczenie przyciągnęło wielu chętnych na parkiet. Bal miał charakter biznesowy połączony z dobrą zabawą.

Goście zaczęli gromadzić się, poruszając w rytm muzyki. Mój wzrok skupił się, na dwóch postaciach. Jeden z żołnierzy należących do oddziału Smitha, podszedł do Russo prosząc ją o taniec. Przyjęła tę propozycję. Miałem ich na wyciągnięcie ręki, przez co skanowałem tych dwoje przez cały czas.

Ręka Maxa jeździła po odsłoniętych plecach Emmy, a ta jakby tego nie zauważała, zatraciła się w tańcu. Czuła rytm, kiwając biodrami zgodnie z muzyką. Podziwiałem ją, śliniąc jak nastolatek. Jej osobowość mnie pociągała i choć była moim wrogiem, to z łóżka bym jej nie wygonił.

Diablica wyczuła, że ją obserwuje i o niej myślę. Płynnie, w tańcu odwróciła się tuż w moją stronę. Zmrużyła oczy, by zaraz pokazać mi środkowy palec. Bardzo dojrzałe zagranie, Panno Russo...

BezwzględnaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz