Rozdział 7

2.7K 101 4
                                    


Santiano


Trzymałem się chwilowo na dystans od Kalii. Obserwowałem jej poczynania przez płot, to mi wystarczało. Mniej więcej wiedziałem już kiedy kończy, zaczyna swoją pracę oraz zapisałem sobie godziny w których mogłem zacząć biegać przy wybrzeżu by napotkać na nią "przypadkiem".

Właśnie tamtego dnia zmieniałem koszulkę i równo o dziewiętnastej z butelką wody w ręku zmierzałem rozciągać się na gorący piasek. Widok brązowych włosów spiętych w niski kok wywołał u mnie szeroki uśmiech zadowolenia.

Podszedłem bliżej i zacząłem się delikatnie wypinać by zwrócić jej uwagę. Gdy zerkałem co chwilę za ramię miałem wrażenie jakby specjalnie mnie nie zauważała i traktowała jak zwykłego przechodnia.

- Oj tak nie będzie - syknąłem wściekły. Odkręciłem wodę i wylałem ją na siebie. Przejechałem dłońmi po mokrych kosmykach włosów układając je do tyłu. Z każdym krokiem byłem bliżej jej osoby. Wiatr lekko rozwiewał cukierkowy zapach w moją stronę. Wziąłem głęboki oddech powstrzymując się od zanurzenia w jej szyi. Miałem cholernie dziwne fetysze, a to był jeden z nich.

- Wypinasz się tak, że mam obawę o twoje stylowe spodenki - mruknęła wpatrując się swoimi dużymi oczami w ocean. Zmarszczyłem czoło spoglądając ku dołowi - Wiesz, nie każde mają tak dobre szwy w kroku - założyła kaptur bluzy na głowę i podparła się na dłoniach z tyłu.

Cwana bestia, którą chciałem poskromić.

- A może mi je zszyjesz jeśli nadejdzie taka potrzeba? - usiadłem obok niej.

- Nie, obawiam się o zatrucie - fuknęła - A tak poważnie, czego chcesz? - odsunęła kosmyki dłuższej grzywki z policzka.

- Muszę czegoś chcieć? Zjawiłem się tu przypadkiem - skrzywiłem się lekko, kłamiąc jak z nut - Ty chyba również. Może to ty mnie śledzisz - zauważyłem zaskakując ją chyba jeszcze bardziej.

- Ja? - parsknęła śmiechem który był nawet przyjemny dla ucha - Sądziłam, że już dawno się ulotniłeś z wyspy, i dałeś nam wszystkim święty spokój - zerknęla na mnie z ukosa, a w piwnych tęczówkach odbił się zachód słońca.

Zagryzłem wargę mając dalej zadowolony wyraz twarzy. Przysunąłem się do niej jeszcze o krok bliżej i ułożyłem rękę tuż obok jej dłoni na piasku.

- Nie ma takiej opcji - zaprzeczyłem od razu - Mam do wykonania tu pewną misję - wyprostowałem się.

- Misję? - uniosła brew - Misją nazywasz uprzykrzanie życia tutejszym?

- Czy ja robię coś złego?

- Tak, w zupełności. Oddychasz tym samym powietrzem co my, chodzisz tymi samymi drogami....- zaczęła wymieniać, a jej ton był całkowicie poważny.

- Już? - zapytałem lekko zirytowany - Oceniłaś mnie za szybko - wymusiłem uśmiech - Jednak ja...- pochyliłem się do przodu, by zbliżyć się najbliżej jak mogłem w tamtej chwili - Ja się nie poddaje, piękna - złapałem jej brodę między palce.

Kurwa, przyrzekam, że czułem jak drgnęła. Było to dla mnie jak pieprzona radość, satysfakcja biła w moim środku, niemal rozsadzając każdy narząd. Uchyliła lekko wargę, przez co byłem pewny, że spodziewała się jakiegoś ruchu z mojej strony. Otóż nie tym razem...

Puściłem delikatnie jej twarz przyjmując pozę jakby nic się nie stało chwilę wcześniej.

- Życzę dobrej nocy, pozdrów swoją babcię, i powiedz, że zapraszam ją jutro na kawę o dwunastej - puściłem oczko i na odchodne zdjąłem jeszcze mokrą koszulkę.

***

Chodź w mojej głowie było miejsce na Kalię to nie zabrakło jeszcze na Indianę. Facet chodź ja odpuściłem i mnie tam nie było pogrywał w chuj źle. Wzbudzał we mnie coraz to większy wstręt i chodź nie miałem w zamiarze go zabić, to jednak...po tym co się dowiedziałem ta ochota wzrosła do maksimum.

Wmieszanie małej Rash było dla niego jak strzał w kolano. Nie mogłem mu podarować tych gróźb które kierował pod jej adresem. Zrozumiałbym jeszcze gdyby wmieszał w to Ariel, była najstarsza i chodź nie powinna krążyła po podziemiu...ale małe dziecko? Nie darowałem fiutowi, i chciałem jak najszybciej strzelić mu kulkę między oczy, i przejąć z ojcem małe oddziały.

Przed oczami miałem widok pogróżki którą dostała moja rodzicielka przed drzwi sypialni kiedy ojca nie było w domu. Nico zawiadomił mnie o tym, powodując dziwny lęk o nich.

Miotałem się między powrotem do domu, a zostaniem tam dalej. Rodzina przecież była ważniejsza niż ta pierdolona małolata która chodź nawet udawałem najlepszego to olewała mnie.

Wstałem z łóżka i podszedłem do okna willi. Widziałem w szkle swoje odbicie, dzięki lampce obok.

Musiałem wracać, nie było innej opcji. Chodź nie wyglądało to tak jak powinno, to kochałem Rash, była naszym oczkiem w głowie, takim najmniejszym promyczkiem, i gdyby się jej coś stało, nie mógłbym sobie tego wybaczyć do końca życia.

Chyba zaczynałem dojrzewać. I najgorsze było w tym to, że musiało się stać właśnie to bym dopiero spostrzegł ile ten maluch dał mi wsparcia, chodź nawet o tym nie wiedziała.

Za swój cel obrałem wtedy ochronę dziewczynki. Byłem młody ale...odważny i mogłem sam polec za serce swojej familii.

Uderzyłem dłońmi o blat przed sobą, byłem pobudzony do tego stopnia, że gdybym sprowadził sobie jakąś kobietę mógłbym ja udusić swoim uściskiem. Byłem w chuj brutalny. Mógł przyznać to każdy kto otaczał mnie w jakimś stopniu.

Nie zostało mi nic innego jak powrót, ale jeszcze przed tym...

Następnego dnia z samego rana zawitałem w jedynej kwiaciarni, tam wykonałem pewne zamówienie dla dziewczyny która miała okazać się moją letnią przygodą, a zakończyło się tylko na niespełnionym pragnieniu. 

La mia speranza |18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz